W świetle srebrnego księżyca ukrywaliśmy wspólne łzy szczęścia...
Teraz przyszło mi ukrywać łzy bólu podziwiając samotnie purpurowy zachód słońca...
Chciałabym już zawsze czuć dotyk wiatru na twarzy i jeszcze chociaż raz ujrzeć zapierający dech w piersiach zachód słońca nad taflą oceanu Atlantyckiego. Chciałabym tam siedzieć i myśleć o różnych rzeczach i zapomnieć, że to tylko sen...
Przydałaby mi się łódź, abym mogła płynąć po spokojnych wodach teraźniejszości.
Przydałby się ktoś, który w ów rejs gotów byłby ze mną wyruszyć nie bacząc na wczoraj, dzisiaj i jutro.
Przydałby się ktoś, kto zauważyłby ten piękny zachód słońca i nie widział w nim ani końca ani początku.
Przydałby się ktoś, kto potrafiłby wyczytać moje najskrytsze marzenia, nie z oczu ani z sposobu mówienia a z głębi serca.
Przydałby się ktoś, kto zamiast patrzeć mi w oczy od niechcenia, czasem spojrzałby mi w dekolt i powiedział, że widzi we mnie coś więcej niż cielesną postać.
Przydałoby się też coś, co zapaliłoby w moim sercu żar i nie pozwoliłoby mu zgasnąć.
Ach, te marzenia!