To jak bardzo nie cierpię tego wszystkiego co się dzieje, przechodzi pojęcie. To jak bardzo żałuję, że jest tak, a nie inaczej - osłabia mnie. Czuję się przez to taka zacofana. Brak życia na 'wczuciu'. To się musi zmienić, bo zaczynam się męczyć. Nie wiedziałam jak bardzo potrzebny jest mi hmm duchowy (?) rozwój. Tam gdzie czułam natchnienie, co mnie unosiło - jest tylko ucisk. Również lekkość w życiu wsiąkła w te wszystkie beznadziejne sytuacje. Myślałam że jestem twarda - bullshit.
Chyba trzeba zasłonić twarz, zatkać uszy, otworzyć oczy.