Chciałam zabrać Małą z rąk Bruna, ale młody mężczyzna trzymał ją kurczowo w swoich ramionach. Po policzkach Luny spływały miarowo wielkie łzy, córka patrzyła na mnie i wyciągała malutkie rączki.
-Czego od nas chcesz?- starałam się nie okazywać strachu jaki czułam wewnątrz.
-Przyjechałem po córkę- pogłaskał Lunę po jasnych kędziorkach.
-Nie chciałeś jej znać przez ponad rok!- czułam jak ręce zaczynają mi się trząść.
-Nie widziałem jej rok... ale teraz zabieram ją do siebie.
-Po moim..- wybuchnęłam płaczem, który rozbrzmiał echem w całym domu. Poczułam na ramionach dłonie Jacoba. Do tej pory stał w wejściu i spokojnie przyglądał się całej sytuacji. Teraz czułam na karku jego ciepły oddech.
-Zostaw małą- powiedział spokojnie do Bruna, ale ten ani drgnął.- W porządku- wzruszył ramionami i podszedł do ojca Luny.
-Tatt!- Mała patrzyła na Jacoba z błagalnym wyrazem dziecięcej twarzy.
-No, chodź do mnie- Jake wyciągnął ku Lunie ręce, a mała podskoczyła na kolanach Bruna, który nadal trzymał ją mocno.
-To moja córka- warknął Bruno.
-Już nie!- Jacob wyrwał Małą z rąk biologicznego ojca. Luna ukryła twarz w jego ramionach i głośno płakała.- Wynoś się stąd.
-Jeszcze tu wrócę- Bruno wstał z kanapy i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.
Wzięłam Lunę z rąk Jacoba, Mała stopniowo uspokajała się w moich ramionach.
-Już nikt nam cię nie zabierze- głaskałam córkę po głowie.
-Czy ty nie widzisz, że jemu nie zależy na małej? Zależy jej na zniszczeniu nam życia. Tak nie może być, Stello. Teraz to ja pójdę do sądu i zrobię z tym porządek raz na zawsze!
-Jake, boję się...
-No już, spokojnie- Jacob podszedł do nas i przytulił nas obie z całej siły.- Moje kochane dziewczyny- powiedział całując Lunę w czubek głowy.
Poszliśmy na górę. Wykąpałam córkę i położyłam ją na łóżku w naszej sypialni. Wtulona w tors Jacoba zasypiała z jeszcze czerwonymi od płaczu oczami i policzkami. W tym czasie wzięłam prysznic i starałam się uspokoić myśli. Wyszłam po cichu z łazienki, żeby nie obudzić dziecka. Tymczasem zobaczyłam, że na łóżku leżą dwa śpiochy. Jake i Luna spali wtuleni w siebie wzajemnie. Położyłam się obok nich i pogłaskałam ukochanego po głowie. Otworzył powoli oczy.
-Zasnąłem?
-Na to wygląda- uśmiechnęłam się.
-Przepraszam- wyszeptał.
-Nic nie szkodzi, leć pod prysznic.
Tego wieczoru zasnęliśmy we trójkę w łóżku. Całą noc trzymałam Lunę kurczowo w ramionach. Tak bardzo się teraz bałam.
Obudziłam się i rozejrzałam niespokojnie. W łóżku nie było Jacoba, ani Luny. Natychmiast zerwałam się jak oparzona i zbiegłam w piżamie na dół.
-Niespodzianka!- Jake stał w kuchni trzymając na rękach Lunę. Na stole stał malutki torcik z wbitymi świeczkami w kształcie liczby 19.- Wszystkiego najlepszego, kochanie- Jacob podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło.
-Na śmierć zapomniałam- uśmiechnęłam się zaskoczona.
Jacob podał mi Lunę, która wczepiła się w moją bluzkę z całej siły.
-Jesteś kochany- powiedziałam do Jacoba.
-To nie wszystko- uniósł brwi zawadiacko do góry.- Jest coś jeszcze.- Wręczył mi do ręki małą kopertę.
-Coo to?- zdziwiłam się.
-Sama zobacz- powiedział zabierając ode mnie Lunę, abym mogła spokojnie otworzyć paczuszkę.
Nie wierzyłam własnym oczom. Karnet na najlepszy kort tenisowy w mieście. Znowu mogłam grać. Rzuciłam się na Jacoba uważając, aby nie zgnieść przy tym dziecka.
-Dziękuję, nie wiem co mam powiedzieć, znowu będę mogła grać- w moich oczach stanęły łzy szczęścia, ale nagle kubeł zimnej wody spadł mi na głowę.- Co z Luną w tym czasie?! Nie mogę zostawić dziecka...
-Spokojnie, będziesz chodzić, gdy ja będę w domu.
-Jake, jestem taka szczęśliwa- pocałowałam go w usta.
CO CHCECIE NASTĘPNE? LITTLE LIES CZY PRZEJDŹ PRZEZ ULICĘ? ;)