Kiedy jestem z D. nic innego mi nie trzeba.
Nie chce mi się nawet zaglądać na bloga, ani nic. Teraz siedzę smutna, i czekam aż D. wróci, wstałam i nie mogę zasnąć. Bez rodziców też tak dziwnie- smutno.
Ciągle mam wrażenie, że gdy idzie jakieś dziecko, idzie to moja siostra i zaraz otworzy drzwi i będzie ten "huk", którego mi teraz tak brakuje, a wcześniej mi przeszkadzał. Eh, najgorsze właśnie są te rzeczy, które nas w kimś drażnią, a z biegiem czasu zaczyna nam ich brakować.
Nie pisałam także, ponieważ musiałam się z czymś uporać.. Piątkowy dzień był BEZNADZIEJNY. Od 6 na nogach, dopiero autobusem na 9 dowlokłam się do szpitala.
Tam- zamieszanie, wykonywano jakiś zabieg i czekałam do 12 na badania...
Myślałam że pierdolca dostanę! Nic, gdyby nie to, że pielęgniarka była tak wkurwiająca!
Gr! Co za babsztyl! Od samego początku miała jakieś chore pretensje do Damiana.
Głupia sucz. 3 razy do niego leciała z mordą- że przyszedł ze mną na oddział. Powiedziałam sobie- za chuja- nie będę tam rodzić!! To i tak nic. Kiedy byłam już po badaniach. (godz. 13.00-sukces) poszliśmy na autobus. Wyszłam ze szpitala- cała w nerwach. I buch.
Szłam i nagle straciłam przytomność, dobrze, że upadłam na kolana i podparłam się ręką. Nie wiem co się ze mną działo. Wykończył mnie ten pobyt w szpitalu wśród chorej pielęgniarki, każdy każdego poganiał- nie przyszłam tam po to by się denerwować.. W dupie mam to, że one sobie nie radzą. Co to w ogóle za szpital.. Żałosne i pozostawię to bez komentarza już. Szkoda nerwów.
W końcu po południu wróciliśmy do domu. D. zrobił obiad, położyłam się.. Czułam że jest coś nie tak, bo zabraniał mi wszystkiego robić- kazał mi leżeć. Na pewno nie przez jeden głupi upadek.. Wieczorem przyszli jego kumple. Ja poszłam do łóżka. Kiedy oglądałam tv, była chwila ciszy, wtedy usłyszałam jego głos i słowa "jutro, pojutrze".
I w ryk. Zaczęłam grzebać po mamy szafie z papierami, czytałam każdy świstek- chciałam znaleźć kartki z badaniami i porównać ze swoją.
Nic konkretnego mi to nie dało. NERWY. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Kiedy przyszedł do mnie, zawołać mnie do nich, odepchnęłam go, byłam wściekła. Kiedy poszli- udałam że nic nie wiem. Zrobiłam herbatę, usiadłam obok niego i milutkim głosem "Skarbie, rozmawiałeś dziś z moją lekarką?", on patrzy.. myśli.
Mówi "podsłuchiwałaś.." - i nie wie co więcej powiedzieć.
Wymusiłam to z niego i mi w końcu powiedział.. to czego się dowiedziałam- jak dla mnie to jakiś koszmar. Jego ostatnie słowa, brzmiały mi w uszach jeszcze przez kilka sekund.
A było tak kolorowo, że aż nierealnie.. Co mi powiedział? Kiedy badali mnie, rozmawiał z lekarką. Miałam zostać w szpitalu, na kilka dni, bo w każdej chwili mogę urodzić. Moje życie jest zagrożone, a on będzie musiał podpisywać zgodę, by ratować w takiej sytuacji albo mnie, albo Brajana.. Ciągle mam nadzieję, że mówią to tylko po to, bym uważała na siebie.
Jestem wściekła na lekarkę! 10 tygodni temu ukryła przede mną fakt- że ciąża jest przedwczesna zagrażająca i wymaga leczenia. Więc dlaczego do tej pory nie zabrała mnie do szpitala? Skoro może mi się coś stać.. Kartę z wypisem przeczytaliśmy dzień przed badaniami. Czyli czwartek. Od razu- telefon do mamy Damiana. Nie mojej- nie chcę jej denerwować, tym bardziej że jest ode mnie tak daleko i bezradna. Uspokoiła nas- powiedziała, że gdyby było naprawdę źle, zgarnęli by mnie do szpitala. I jestem tego samego zdania. Kiedy byłam na badaniach- robił mi usg inny lekarz, zapytałam go co to znaczy.
Powiedział, że w tak zaawansowanej ciąży nic już nie może się stać. To też mnie uspokoiło.
Jednak słowa D. dalej we mnie siedzą. Ciągle mam nadzieję, że wszystko pójdzie tak jak planowaliśmy, że wszystko ze mną będzie dobrze..
Nie po to chodziłam tyle do prywatnej lekarki, tyle hajsu, tylko po to by teraz dowiedzieć się takich rzeczy. Jestem na nią WKURWIONA i nie wiem co jej powiem, gdy ją zobaczę..
Biorę się za pisanie jakiegoś posta, bo cisza.
Skarbie czekamy na Ciebie. ;*
_________________________________________