Nie ma nikogo, cisza i spokój. I okazuje się, że jestem przez kilka dni w domu bez tego całego shitu i odnajduję w sobie cechy, o których nie wiedziałam. Trochę mnie to oszołomiło.
Ale niewątpliwie jest mi dobrze jak nigdy.
I szkoda mi, że to się skończy.
A może nie.