Wstałam 6.40, stwierdziłam, że nie idę na pierwszą lekcję, nie zdążę. Geografię sobie odpuściłam.
Śmiesznie w tej szkole jest.
Poszłam sobie na angielski, to tam jeszcze zwyczajnie. Jakieś ćwiczenia na mac'ach. Później polak taki
nudny, pozdrawiam wszystkich, którzy wierzą, że ja będę w ferie czytała Krzyżaków. Yyyy?
Fizysia - 548 doświadczeń z wodą. No i jakoś od wtedy do teraz się śmieję. 2 godziny szachów, czyli
siedzenia z Anitą, jakieś głupie teksty i opowiadania o sobie kiedyś - "Spakowałam pół domu, jakieś ciuchy,
książki i w ogóle wszystko w taki plecak ogromny, poszłam z tym na dwór i się bawilam, że lecę do Londynu",
" -Ej, trzymaj tą czekoladę, weź sobie. -Co tam nasypałeś? ".
Później francuski, je prends le taxi, ziom. Po lekcjach jakieś pół godziny czekania na tosty w klubie. Tak lekko
się dusiłyśmy ze śmiechu, ale nieważne. Marta nie chciała ze schabem! Udało się w końcu wyjść ze szkoły,
gratulaaaaacje. Ada stwierdziła, że megasuperbardzo potrzebuje iśc do piekarni, poszłyśmy. Póżniej do 83
sklepów z Martą. Jak już w końcu weszłyśmy do autobusu, dosiadła się do nas pewna pani. Naprawdę nie
mogłam oddychać ze śmiechu, ale już nie piszę co robiła, nie ma sensu. To trzeba widzieć. Poza panią w
autobusie odbywały się nasze bardzo poważne rozmowy, a po fakcie A postanowiła się rozglądać, czy może
ktoś ze szkoły nie jedzie z nami. To raczej nie były rozmowy, które mógł słyszeć ktoś inny. xd
"Nie, ja już się więcej nie odzywam. Więcej nie skomentuję tego co on pisze!"