Może i jestem wredna. Może i jest ze mnie typ złośnicy. Może i jestem głośna, wkurzająca, wszędzie mnie pełno, wszystko mnie interesuje i lubię się dużo udzielać. Nie przeczę, bo tak jest. Charakter wybuchowy, nerwowy, ja pełna energii, radości, złości, wszystkiego na raz i wszystkiego z osobna. To możesz powiedzieć o mnie, wnioskując po moim zachowaniu.
A jednak, czytelniku, nie wiesz, jaka jestem, kiedy jestem przy nim. Kiedy jesteśmy sami. Jestem połową siebie pierwszej (wyżej wypisane) i połową siebie drugiej, samotnej.
W gruncie rzeczy uważa się mnie za "zwierzę stadne". Możliwe. Jestem typem samotnika, ale ta samotność w nadmiarze przybiera destruktywny dla mnie wymiar. Jestem rozemocjonowana, rozchwiana i dużo myślę o życiu. Długo siedzę przy oknie zastanawiając się nad pytaniami, na które nie ma odpowiedzi i na pewno nigdy nie będzie. Dużo milczę, jestem cicha i skryta. Czasem słucham jazzu. Czasem jestem innym człowiekiem, otwartym tylko dla tego drugiego człowieka. Uważnym, spokojnym i ostrożnym, czułym, ciepłym i pełnym pozytywnych uczuć.
Przepełnionym potrzebą rozmowy. Potrzebą długiego spaceru w ciszy. Potrzebą czułości.
Jestem dwoma skrajnościami. Jestem cholerykiem i melancholikiem w jednym. Jestem wulkanem i spokojnym oceanem, niewzruszoną taflą wody... Choć żadna z tych stron nie jest fikcją, wbrew pozorom.