Krucha dłoń opadła ciężko na łóżko, cząsteczki kurzu zatańczyły w powietrzu. Gratuluję życiu, jego okrutnej egzystencji, jego bezlitosnym próbom pokazania nam wyższości. Życie = przetrwanie; bitwa o lepsze jutro; pościg za szczęściem; pokonywanie przeszkód; wspieranie bliskich; ciągła wędrówka.
Krzyk rozerwał jej usta. Gdzieś się zagubiła, coś ją zagubiło. Z całych sił przytuliła do serca skarwek ich wspomnień. Choroba odebrała jego przyjaźń, braterską miłość, godziny rozmów, wzajemne zrozumienie. Zsunęła stopy na podłogę, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Chwiejnie podniosła się, lecz kolana były jak z waty. Upadła gdzieś pomiędzy wczoraj, a dziś. Znajomy dotyk wyrwał ją ze wspomnień. Niebieskie tęczówki patrzły ze zrozumieniem i troską. Pomógł jej wstać. Mocno przytulając, wyszeptał - Jakoś się wszystko ułoży, nie płacz już. Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował rozchylone, drżące wargi. Całe napięcie odchodziło. Próbowała jeszcze jakoś wrócić do tematu, ale jego stanowczy palec położony na jej ustach zaprzeczył. Odsunął się i ruszył w kierunku drzwi. Zamykając je rzucił, że zaraz wraca. Ukryła twarz w dłoniach. Nie potrafiła zrozumieć tego jak ktoś tak jak on, może kochać kogoś takiego jak ona. Podniosła wzrok. Ujrzała całą siebie w lustrze - roztrzepane włosy, smutne spojrzenie, cienie pod oczami. Poczuła, że ktoś owinął jej szyję szalikiem, a ciało okrył kurtką. Wsunęła stopy w buty, a po chwili już tarzali się w śniegu jak dzieci. Na moment zastygła, gdzieś pomiędzy gwiazdami niebo ukryło jej wspomnienia, jej troski, jej ból i radość, łzy i śmiech. Zsunęła powieki, a na jej twarzy wylądowało coś zimnego i mokrego. Momentem było poderwanie się i odpłaceniem tym samym. Silne ramiona otuliły jej sylwetkę. Westchnęła zatracając się w zapachu jego ciała, w ciepłym oddechu, w intensywnym spojrzeniu. Jest mój, pomyślała. Za każdym razem utożsamiała go ze szczęściem. Z jej szczęściem, a właściwie moim. Moim niebieskookim szczęściem.