Frustracja, złość i gorycz w tej chwili wygrywają z optymistyczną kampanią, którą prowadzę w swoim życiu. Ciągle powtarzajace się frazy, a ja czekam na szaro-burą jesień, by bezkarnie zrzucić ten stan rzeczy na tak zwaną fachowo - jesienną chandrę. Kolejna bezsenność, która powoli męczy mnie nawet bardziej niż poranne pobudki. Pewnie znów ktoś będzie niezadowolony, a ja nie będę najlepsza. Znowu rzeczywistość wymaga ślepego podążania za obowiązkami, nie odpłacając żadnymi fajerwerkami i bonusami. Żadnego szalonego pola manewru. Sama nie wiem, czy to wina oceniania przez pryzmant niezdrowego egocentryzmu, czy może bezczelnego odbieranie mi podstawowych potrzeb mojego ja, wpływa na postrzeganie okoliczności. Sama nie wiem ile w tym wszystkim mojej winy i co te winy może wymazać. Brakuje tu czegoś, wszystko już wypłowiało, coś się wypaliło. Brne do przodu, chwilowo wegetując, w oczekiwaniu na barwniejszy sezon, oddajac sie przyziemnym, szkolny przyjemnościom. Może to faktycznie ta jesień. Kochaj mnie, mimo wszystko.