Obejrzałam jakiś czas temu film "Benny i Joon".
Tak trudno i tak łatwo jest zrobić świetny film.
Dawno nie śmiałam się tak radośnie i szczerze.
(A to dzięki 'kaskaderskim' popisom Deppa:))
Ostatnio, nawet jeśli się śmieję, to jest to śmiech przez łzy.
Ale wciąż na siłę szukam czegoś, co da mi ukojenie. Muszę tego szukać, muszę do tego dążyć, bo inaczej zapadnę się w sobie i w swoim głuchym bólu.
Wciąż robię dobrą minę do złej gry, licząc, że uda mi się oszukać samą siebie. Na tym przecież polega życie, na lekkim naginaniu prawdy.
"Nie jest tak źle", zdarza nam się mówić, chociaż cały świat oraz niebo walą nam się na głowy.
Brakuje mi w tym świecie dziecięcej spontaniczności.
Za dużo nakazów i zasad.
Za dużo zażenowania, gdy zrobi się coś w zgodzie ze sobą, ale bez przyzwolenia społeczeństwa.
Got tired of wasting gas living above the planet
Mister, show me the way to earth!!!...
Patrzę w niebo.
Księżyc ciepłymi promieniami ogrzewa mi twarz.
Nie ogrzewa?
Ach. Ja tylko lekko naginam prawdę, żeby zrobiło mi się przyjemniej.
Edit: Nie przepadam za świętami ani ich nie obchodzę, więc nie musicie mi tutaj niczego życzyć z ich okazji ;] Zwalniam Was z tego obowiązku, no chyba że ktoś czuje taką wewnętrzną potrzebę ;)