Nie myślę, o śmierci. NIe chce umierać.
Gdybym miała już do tego stopnia wszystkiego dość, że nie umiałabym normalnie funkcjonować.. teraz tylko rzygam, pale, pije, często boli mnie brzuch, kreci mi się w glowie.. ale jeszcze daje radę.
Jestem pewna, że nie wybrałabym śmierci ale wyjechanie, z gitarą, najlepszym przyjacielem o ile mam takiego. Wybralabym też ćpanie, próbowałam .. jestem pewna, że gdybym znów to zrobiła, nie dałabym rady się podnieść.
NIenawidzę mojego ojca, nienawidzę. Jest to pierdolony nierób, który myśli tylko o sobie. Mam przez niego tak pojebane w glowie, że aż nie wiem sama jak to opisać.
I nie wiem czemu, ale boli mnie brak bliskiej osoby. NIe, nie jestem zdesperowana, raczej uchodzę za niedostępną kiedy ja sama nie potrafię się otworzyć przed kimś nawet jesli bardzo bym chciała.
Mam jednak nadzieję, że kiedyś pojawi się taki ktoś, przy którym wszystko będzie dobrze, nawet jeśli dookoła nas będzie się wszystko walić. Ktoś do kogo będę leciała z uśmiechem, przy kim nie będzie się liczyły moje wady, kompleksy( a mam ich potwornie dużo). Ktoś przy kim słuchanie na cały glos Placebo będzie codziennością, kogoś kto będize ze mną zawsze i na zawsze. Nawet jeśli miałby żyć tylko w mojej wyobraźni.
ps: szukam kogoś do pogadania, czasem latwiej jest rozmawiać z osobami, których praktycznie nie znamy. Więc chętnych zapraszam na priv :3