Cześć Wam!
Siedzę sobie i nawet zadowolona jestem z bilansy gdyby nie LODY, ale taka pogoda, to na prawdę trudno się oprzeć. wiem kiedy na pewno zaccznę ćwiczyć. Jak mama urodzi, razem idziemy na dietę i ćwiczymy i nie ma NIE. ale chciałabym wcześniej zacząć, żeby pokazać jej, jak to fajnie ćwiczyć i widać jak tłuszcz spierdala. Dzisiaj znów się z nim spokałam. Ciesyz mnie fakt, że mama wie. Mim wszystko wie o Nim i o tym co między nami jest. Dllatego jestem szczęśliwa. Wszystko zazyna się układać, cieszę się. Ściągnęłam czarny sznurek z ręki, ale wcale nie czuję się z tym lepiej, wręcz przeciwnie, coraz bardziej mam ochoę to zrobić. Śęgnąć po tą cholerną żyletkę, która jest pod moimi płyttami. KUUUUUUUUUUUUUUUURWA. Boję się, że się złamię i dam jej wygrać....
Bilans:
śniadanie: bułka z serem 260 kcal
obiad: zupa gulaszowa (ziemniaki, mięso (łopaka) papryka, pieczarki 242 kcal
kolacja: grzanki z serem i kaczupem 500 kcal
PRZEKĄSKI: DWA LODY 300 KCAL
= 1302 KCAL
JEŚLI CHODZI O AKTYWNOŚĆ TO DOŚĆ SPORO BIEGALIŚMY DZISIAJ NA WF, ZAJMOWAŁAM SIĘ BRATEM, NO I PRZESZŁAM 4 KM, ALE NIE LICZĘ TEGO, BO TO JEST BEZ SENSU -.-