ograniczyć czułości. tak jak ogranicza się białe pieczywo.
ograniczyć wyznania. właściwie, to całkiem ich zaprzestać. tak jak przestałam słodzić herbatę.
znów wyjąć dumę z kieszeni, zakurzoną, zastąpioną przez dziecięcą ufność.
miesiąc w sercu zamienić z gorącego lipca, na maj ze śniegiem.
Niby ciepło, przecież słońce grzeje, ale temperatura zabija kwiaty, które naiwnie zdążyły zakwitnąć zwabione pierwszymi ciepłymi dniami.
zawsze powtarzałam ludziom będącym na miłosnym haju: nie pozwól samej sobie popaść w uzależnienie, nie uzależniaj własnego szczęścia i spełnienia od drugiej osoby, to zbyt niebezpieczne, zachowaj resztki trzeźwości, chroń siebie, potem będzie za późno.
złamałam własne reguły, zniszczyłam własne zasady.
a teraz muszę silić się na chłód, muszę zwiększyć dystans, bo boję się, że niedługo będę bardzo cierpieć. że to mnie zabije.
we wszystko wpadam gwałtownie, głęboko. skaczę na główkę, bez zaczerpnięcia powietrza.
staram się, wznoszę na wyżyny możliwości, czuję intensywnie każdym nerwem, cierpię i kocham każdym atomem.
czemu zawsze czuję, że to mi zależy bardziej? Że to ja jestem gotowa na pełne, świadome oddanie, nieśmiertelną symbiozę
czemu wciąż ze wszystkich stron, lżej, lub mocniej otacza mnie ten arktyczny chłód serc?
zburzyłeś mój, długo i mozolnie budowany mur. wiedziałam, że może boleć, ale zgodziłam się.
mam ten problem, że uwielbiam się poświęcać. masochistycznie wręcz. I nie oczekiwać niczego w zamian.
tak, to constans mojego życia.
więc pora odbudować pierwsze poziomy muru, utkać kokon bezpieczeństwa, serce schować do kieszeni i pilnować, wystrzegać się nagłych zrywów uczuć.
daję za dużo, za mało biorę, za mało chcę, bezwarunkowość przyciska Cię do zimnej posadzki i każe się płaszczyć, skomleć o trochę czułości.
koniec z tym.
ograniczenia, mury, bariery, fosy. nie do przejścia.