Marze o jakims zgrabnym wybrzezu. Mnostwo slonca i ciepla w kieszeniach letniej sukienki. Reka Jay'a na moich cieplych, opalonych kolanach zaciskalaby sie na milej w dotyku skorze. Szum spokojnych fal pomiedzy naszymi ustami w usmiechu. Szum cichnacych mysli i poczucie spelnionej radosci.
Jednak na razie jestesmy posrod deszczu i mroznych porankow.
kupilam ostatnio rower i kiedy musze do pracy to jezdze nim namietnie w obie strony. Wszystkie piec dni w tygodniu poslusznie pedaluje ok. 90 minut. Juz widze, ze jest mi duzo lepiej, kiedy wiecej sie ruszam.
Co jest moim celem tutaj?
Chce rzucic cukrem o sciane smierci. Przestac jesc co popadnie, myslec o jedzeniu w taki sposob. Chce samokontroli i jasnej klarownej wypowiedzi na mnie sama. Wypowiedz ta mialaby byc zlozona z dycypliny przede wszystkim.
Czasem cale scierwo z przeszlosci wraca pod postacia niepohamowania splukanego w kiblu. Zupelnie tak, jakby nagle moje zyly wypelnily sie czarnymi robakami, ktore rozlaza sie az do mozgu. Jakby te robaki wiedzialy lepiej co mam robic. Mam nienawidzic, za kazda faldke tluszczu, za kazdy kes "niedozwolonego" jedzenia, za kazda sekunde stracona na jedzeniu i w ogole za kazdy oddech w tym grubym cielsku.
Nie mam wagi i nie bede liczyc kalorii. Licza sie tylko warzywa/owoce/bialko/proteiny/cwiczenia
Kocham swoje cialo i chce je tylko miec na wlasnosc.
Nie pozwole aby jakies czarne robaki, czy cokolwiek innego mowily mi co mam robic.