24.07.08
Obiła mi się dziś o uszy Polska. I to wrażenie stacza się cały czas ze schodów, obijając tu i ówdzie nieskazitelne brzmienie słowa. Byle słowa. Słowa nic. Słowa siła. Słowa, które przecież mogłoby znaczyć dla mnie wiele. Wrażenie Polski kotłuje potajemnie w moim mikrokosmosie, zataczając coraz to mniejsze kręgi, okręgi, zatoki i otoki. Chociaż minęło dobre kilka godzin całe dziś przesiąknięte jest Polską. Czuję ją w każdej drobinie kurzu, lawirującej między jednym a drugim zmysłem. Zamykam oczy, szukając ucieczki, a kiedy znów je otwieram Polska przylega do mnie o wiele intensywniej, niż chwilę temu. Stacza się po schodach, które ewidentnie kończą się w centrum jednego z moich stanów umysłu. Nie stacza się więc ode mnie, a w samą głębię mnie. Wsiąka przez te uszy, o które przedtem podobno się obiła. Choć zapewne było to jedno ucho, to jednak gdyby powiedzieć obiła mi się ta idiotyczna Polska o ucho nie pokazywałoby to ogromu sytuacji. Nie byłoby czymkolwiek. Niczym by było. Więc o jedno ucho się obiła, a teraz wsiąka przez całą, calutką, całkowitą parę uszu. Polska. Powzięła sobie chyba za zadanie wykończyć mnie psychicznie. Taka ona owako nijaka. Taka straszna i taka własna, że to przeraża najbardziej. Najbardziej beznadziejny w tym wszystkim jest fakt, że Polska obija mi się o uszy codziennie. Słyszę ją w kinie, na ulicy, w pokoju, kościele, sklepie, w windzie do lekarza. I chociaż często myślę, że mogłabym mieszkać gdzie indziej, to jednak i tak czuję, że wtedy też nie dałaby mi spokoju.