Zwykłam zostawiać ludzi za sobą. Po skończeniu podstawówki urywam kontakt ze znajomymi z podstawówki. Po gimnazjum i liceum tak samo. Kończę jedną pracę, mówię cześć i do widzenia, ewentualnie kiedyś, gdy przypadkiem zobaczymy się na ulicy powiem och, jak miło Cię widzieć znowu. Wyciszam telefon, gdy dzwoni ktoś, z kim nie mam ochoty wyjść akurat, spontanicznie na piwo, a kto nie zapowiedział tego na dwa tygodnie wcześniej. Traktuję ludzi przedmiotowo. Niczym wystrój pomieszczenia, przez które przechodzę, gotowa zamknąć za sobą drzwi, przechodząc do następnego, z nowym wystrojem i nowymi elementami.
Teraz mam, rzecz jasna, znajomych. Kiedy skończę studia, znikną, ma się rozumieć. To naturalne, że ludzie znikają.
Bywają wyjątki, oczywiście. W moim sercu jest, wbrew pozorom, odrobina miejsca dla pewnych ludzi, miejsca, którego nie udostępnię przechodniom przez moje życie.
Jestem potworem, wiem o tym.
Oczywiście, że nie żałuję.
---
Vegas. Gorące, piękne Vegas, od którego boli głowa, oczy, nogi i kieszeń, luksusowe i paskudne, tłoczne, głośne i takie właśnie, jak na filmach, a to, przyznać trzeba, zdarza się rzadko.