Sesja już niebawem zacznie nadciągać wielkimi krokami, a z dwóch egzaminów ostatnim razem, w styczniu, magicznym sposobem zrobiło się pięć. A jako że konie, i jako że Wojtek, a do tego nauka, która majaczy na horyzoncie i czeka tylko, by zawisnąć nad moją głową i kazać mi sobie hołdować (by we wrześniu, kiedy to wrócimy zza Wielkiej Wody móc zarabiać Pieniądz, którego masę przepuścimy w lipcu przez palce, a nie poprawiać egzaminy) czuję, razem z niecierpliwym oczekiwaniem, stres i przytłoczenie.
Wystarczy jeden dzień bez książki, i czuję, że marnieję w bezczynności jak grubosz drzewiasty z braku słońca na oknie naszej komórki. Biblioteka Śląska powinna mieć opcję dostarczania zamówionych woluminów do domu. Bezzwłocznie. I opcję wypychania ludzi z kolejki do rozchwytywanej pozycji też. Siłą.