7 days to death
2.
Leżąc w łóżku długo się wierciłam, nie mogąc zasnąć. Słyszałam różne odgłosy, skrzypienie drzwi i podłogi. Zdenerwowana wstałam z łóżka, potknęłam się o dywan i uderzyłam głową o podłogę. Straciłam przytomność - na moje nieszczęście. Podczas tej krótkiej drzemki miałam sen, o ile w ogóle można to nazwać snem, a nie wizją.
Ciemność zmieniła się w światłość, a moim oczom ukazał się mężczyzna w czarnej szacie z kapturem. Nie widziałam jego twarzy.
- Ashon, masz jeszcze tydzień.
- Nie rozumiem. Kim jesteś? - Odparłam niepewnie.
- Masz 7 dni na to...
- Ashon! Ashon! Na litość boską, obudź się! - Mama krzycząc, zaczęła klepać mnie po policzku. Otwarłam oczy i podniosłam się do pozycji półsiedzącej. - Dziecko nic ci nie jest?
- Co się dzieje? - Spytałam zdezorientowana.
- Usłyszałam uderzenie, zerwałam się na równe nogi i pognałam do ciebie i znalazłam cię tutaj. - Mówiła zdenerwowana.
- Spokojnie. Nic mi nie jest. - Chyba. - Musiałam zasnąć.
- Na pewno? Mogłaś sobie coś zrobić, uderzając głową o posadzkę.
- Idź spać. Dam sobię radę. - Gdy mama wyszła z pokoju, udałam się do łazienki. Przemyłam spoconą twarz wodą i spojrzałam w lusterko. Na mojej buzi malował się strach, ale go nie odczuwałam. Jeszcze raz ochlapałam lico wodą, przetarłam ręcznikiem i poszłam do pokoju. Położyłam się ponownie, zamknęłam oczy i w mojej zaczęły przewijać się wspomnienia. Począwszy od wspólnych chwil z rodzicami, przez godziny śmiechu z przyjaciółmi z dzieciństwa, po trudne dzieciństwo, a skończywszy na śmierci ojca.
- Ashon, masz ostatnie 7 dni na pożegnanie. - Wraz z usłyszanymi słowami przypomniała mi się wizja. Ten sam głos. Ta sama czarna szata.
- Jakie pożegnanie? O czym ty człowieku mówisz?! Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem?!
- Wzywa cię do siebie.
- Przecież ja mam dopiero 19 lat! Porąbało was?
- To Najwyższy cię wzywa. Mi nic do tego.
- Mówił czego chce?
- Chce porozmawiać.
- O czym?
- Nie zadawaj takich pytań. Nie zwierza nam się z takich rzeczy. - Powiedział z naciskiem na słowo takich.
- Takich, czyli jakich?
- Poważnych?
- Coś przeskrobałam? - Czułam jak łzy wzbierają mi pod powiekami.
- Spotkanie z samym Bogiem nie jest wcale takie złe. Dał ci czas na zakończenie wszystkich spraw. Nie każdemu daje. Nie zmarnuj tej szansy. Nie każdy wraca. Zapamiętaj te słowa... - Z każdym jego kolejnym zdaniem, głos się wyciszał, aż całkowicie znikł.
Tak ma wyglądać mój koniec?
Nie, to nie może być prawda.
To tylko zły sen.
Tak, zły sen...
CDN.
Dziękuje wszystkim za obiektywne komentarze pod pierwszą częścią :)