O przyjacielu wiem wszystko...
Wiem, że lubi zielony kolor.
Wiem, że ma słabość do kręconych włosów i sukienek w groszki.
Wiem, że "na polibudę poszedł, bo żeby marzyć, trzeba mieć do tego solidne podstawy, ale generalnie trafiają tam umysłowo sprawni inaczej - czytaj: monotematyczni w kwestii wielkości kryz i rozrządów nad literaturą"
Wiem, że według niego, jedzenie to podstawa ludzkiej egzystencji stojąca w randze priorytetu na równi z orgazmem.
Wiem, że wystarczy połaskotać go w okolicy brzucha, by móc zrobić z nim wszystko.
Wiem, że ścieżka dźwiękowa z "Ostatniego Mohikanina" powinna powodować przynajmniej lewitacje.
Wiem, że książki czyta sie dopiero wtedy, gdy zostaną siłą włożone do ręki.
Wiem, że każda rozmowa w jego wydaniu zaczyna się od "ile masz gorączki?"
Wiem, że zawsze sypia bardzo czujnie.
Wiem, że praca jest dla niego "prawie" czymś najważniejszym.
O kochanku wiem równie dużo...
Wiem, że ma wrodzone i genetycznie uwarunkowane ADHD w kończynach (wszystkich!).
Wiem, że w sumie wystarczyłby mu seks oralny, jako seks w zupełności... bo kocha, uwielbia, etc...
Wiem, że nie warto się przy nim wbijać w seksowną bieliznę, bo w trzy sekundy po bieliźnie nie ma nawet śladu.
Wiem, że opanował każdy centymetr mojego ciała.
Wiem, że deszcz plus łóżko to kwintesencja erotyki w jego mniemaniu.
Wiem, że ton jego głosu potrafi we mnie wywołać przyjemne dreszcze.
Wiem...
Wiele rzeczy ich dzieli.
Łączy jedno.
Ani jednego, ani drugiego nie ma dzisiaj przy mnie.