Łał... Czwarty grudnia 2010. Piętnaste urodziny. Niemal codzienne rzyganie. Pokładanie nadziei w tańcu klasycznym. Potężne pragnienie doszczętnego zniszczenia siebie. Trochę się zmieniło.
Nie rzygam od ponad roku, zrezygnowałam z tańca, przytyłam do 60-62 kilogramów. Czuję niezdolną do powstrzymania pustkę i ból, tęsknotę jakąś. Doskwiera mi wieczny brak, ale czego? Czego?
Długo się podnoszę, długo stoję w miejscu, przerażona, niekiedy przepełniona ogromną frustracją. Mówię sobie, że liżę rany. Ostatecznie chyba nie może być lepiej. Nie wierzę w siebie wcale. Przekłada się to na każdy element mojego życia. I dochodzę z łatwością do niektórych wniosków. Jednym z nich jest to, że nigdy w siebie nie wierzyłam. Kolejnym, że chciałabym, ale nie umiem.
Zaczęłam czytać po kolei tutejsze wpisy, niedługo usunę wszystkie. Chcę też zmienić nazwę, przeprowadzić "remont" całkowity. Zabiorę się za to, może nawet dzisiaj.
Zabawne, ale nawet nie pamiętałam o tym adresie (miałam ich dużo). Znalazłam go całkowicie przez przypadek...
Boję się, ale postanowiłam powrócić do jedzenia mniej. Mam nadzieję, że nie wplączę się w gówno znowu. Postaram się nie przesadzać. A rzygać
a o rzyganiu tutaj się nie mówi
drożdżówka (300), surówka marchewkowo-jabłkowa (100), serek wiejski z czubrycą (250)
=650