Kocham to zdjęcie... tak bardzo uosabia mnie wewnętrznie. Moje pragnienia... zwłaszcza to jedno, noszące z dumą imię Śmierć. To jeszcze nie czas, nie czas po temu, ale przyjdzie piękna i nieskazitelna. Będzie patrzeć na mnie i obejmie mnie troskliwie swoim ramieniem. Popatrzy niewidzącymi oczyma i zabierze mą dusze z ciała do Asfodel... do moich upragnionych łąk.
To wszystko będzie niczym scena z filmu. Za ostatnie pieniądze kupię bilet w jedną tylko stronę. Pojadę Intercity do Niemiec... do Kolonii. Wysiądę na tym pięknym wielkim dworcu. Popatrzę na ludzi dookoła mnie. W rękach będę ściskać mój ukochany krzyż, wypełniony czarnym kamieniem... srebrny. Mój symbol upadku, z którym się nigdy nie rozstaję. Wyjdę i popatrzę na strzeliste wieżyczki gotyckiej katedry. Przypomnę sobie wszystko co mnie zabija od środka. Znajdę jakiś klub i pół nocy będę bawić się tam z innymi podobnymi do mnie. Z tymi co zbłądzili idąc ślepo w mrok. Przy elektryzujących dźwiękach śmierci będę tańczyć... tańczyć i pić. Potem wyjdę by w świetle księżyca znów zobaczyć lśniący na katedrze krzyż. Wejdę znów na dworzec i popatrzę na te szare mury, na tych wiecznie śpieszących się ludzi, na moje odbicie w witrynach sklepów. Będę tak szła muskając stopami podłogę. Usiądę na ławce i jeszcze raz popatrzę by już nic nie widzieć. Powoli wstanę... wszystko wokół bedzie się kręcić tak jak niegdyś ja. Otworzę drzwi toalety... ostatni raz spojrzę w lustro by zobaczyć siebie. Przemyję wodą twarz... niech to będzie moje namaszczenie. Osunę się powli na podłogę, wśród wirujących świateł i cieni. Dotykając policzkiem zimnych płytek spojrzę ostatni juz raz... Na te żyły rozszarpane... na krew. Na ciepłą krew która zaleje moją twarz. W ręce będę trzymać tylko jedno... mój równoramienny krzyż, symbol upadku...