Cicho szeptałeś wtedy na łąkach,
że ja, że ty, że naszym jest słońce,
Szalało szczęście, egoizm zanikł.
Byliśmy razem. Teraz znów sami.
Gdzie odleciały szkarłatne ptaki
z rubinów serca, słonecznych szlaków?
Ślepe błękity oczu bliźniaczych
szukają siebie. Lecz po omacku.
Dlaczego najpierw trzeba się zranić
burząc bezmyślnie miłości bramy?
Płacimy wciąż rachunek za siebie.
Wolność. Jej ceną samotne niebo.
I znowu światy nasze kalekie
bez duszy podwójnej, rąk pociechy.
Nie wpuści nas już ta sama rzeka.
Żegnaj. Mój bliski, ale daleki.