Zwalczam chorobę matematyką. Dość skutecznie nawet.
Stresuję się tą maturą. Byłoby łatwiej, gdybym wiedziała, że zdam, ale zależy to głównie od farta bądź pecha. Arkusze idą mi słabo (przez gorączkę, prawda...?)
Końca liceum nie czuję wcale. Chyba dotrze do mnie dopiero trzynastego maja. Będzie mi brakować tak naprawdę tylko kilku osób i kilku pierdół. Ale tragedii nie będzie. Z chęcią powitam nowy, nieco przerażający, ale ciekawy etap.
Wyłysieję do czwartego ze stresu...