Wspominałam już kiedyś, że kocham koty? :D
Weekend minął nie wiadomo kiedy. Znów. Dzisiejszy wieczór zamierzam spędzić oglądając ATP World Tour Finals podobnie zresztą jak siedem kolejnych. Szkoda tylko, że transmisja wciąż się zacina, co już teraz okropnie działa mi na nerwy.
Obejrzałam najnowszego Harry'ego dwukrotnie. Co prawda po raz pierwszy od dawna nie na premierze, ale widocznie tak miało być. Film jest naprawdę dobry, w każdym bądź razie o wiele lepszy, niż się spodziewałam. Na zadowalającą ekranizację Pottera czekałam sześć długich lat i w końcu się udało - nie wyszłam z kina wyliczając wszelkie wady filmu, których się dopatrzyłam. Wyszłam pozytywnie zaskoczona. Yates stworzył coś, czego po "Zakonie Feniksa" i "Księciu Półkrwi" nikt się po nim nie spodziwał. Porównując tamte obrazy z "Insygniami Śmierci" trudno uwierzyć, że stoi za nimi ten sam czlowiek, a jednak wszystkie wyszły spod ręki tego Brytyjczyka. Nie chciałabym zbyt wcześnie wychwalać reżysera, bo przecież to dopiero połowa i za niecałe osiem miesięcy czeka nas premiera drugiej części filmu, jednak na chwilę obecną moge powiedzieć, że David Yates nie pogrążył się w moich oczach bardziej, niż to uczynił dwoma poprzednimi ekranizacjami. Zasiał zaś ziarenko nadziei, iż wielki finał faktycznie będzie wielki. Na to liczę i z takim nastawieniem wybiorę się do kina w nocy z 14 na 15 lipca.