Sierotka MaRysia wędrowała przez las. Był ciemny, mroczny, liściasty i - rzecz jasna - zUy jak cholera.
A więc sierotka idzie, idzie, idzie, upada (niegroźnie) potem znowu idzie tak z pół godziny.
(Poprzedni akapit mógłbym w sumie pominąć.)
Nastała Noc.
MaRysia dotarła wreszcie na bagna i uznała że zasługuje na odpoczynek i solidne śniadanie, złożone z pokrzyw i węża Tomassssza (złapanego godzinę wcześniej).
Nagle w Szuwarach coś się poruszyło.
Sierotka krzyknęła bezgłośnie z przerażenia na widok zakapturzonej postaci.
To był...
- Kim jesteś? - zapytała retorycznie.
- Jestem Pomarańczowym Żelkiem Akuku - w oddali trzasnął piorun ujawniając prawdziwe oblicze potwora - i władcą tej krainy.
- OMG - powiedziała sierotka i zjadła żelka ze smakiem.
***
Morał z tej opowieści? NIE zaglądajcie na fbl, jeśli się nudzicie i zależy wam na opinii innych o sobie.
Koniec.
Na ciąg dalszy raczej nie liczcie.
I obrazek tradycyjnie nie mojego autorstwa.