Z miasta A wyruszyły jednocześnie do miast B, C i D trzy przesyłki DHL-em. W każdej miało być po jednym egzemplarzu trzech różnych towarów. Miasto A było jednak bardzo zmęczone i wysłało:
- do miasta B - cztery TE SAME towary a
- do miasta C - cztery te same towary b
- do miasta D - cztery te same towary c
Czym zajmowała się Wasza Dzielna Przewodniczka na fabryce?
Ano.
Ustalaniem, gdzie co trafiło i dokąd ma znów ruszyć w drogę. Miasto B prześle do miasta C jeden egzemplarz towaru a, w zamian za co dostanie jeden egzemplarz towaru b. I tak dalej.
Tym razem zarobi Pocztex.
Ale fajnie było. Lubię taką sensowną robotę. I tak międzynarodowo jest (bo miasta leżą w różnych krajach). Człowiek się naprawdę czuje obywatelem Europy.
A Wy to się w ogóle nie poczuwacie. Były pytania? Były. Odpowiedział ktoś? Akurat. Ale - ha ha - ja wiedziałam, że tak będzie i dlatego sama odpowiedziałam w przygotowanej zawczasu notce.
O tym, co począć z chorymi studentami pomyślano już w pierwszych latach po założeniu uniwersytetu. Bo oczywiście wielka ilość studentów i po po większej części ubogich - właśnie z powodu swego ubóstwa, nędzy, niedostatku i nieregularności w życiu - musiała dostarczać znacznego kontyngentu chorych w Krakowie. Pomyślano więc o szpitalu dla nich.
Z początku przeznaczono dla studentów drewniany szpital św. Ducha, ale w roku 1464 runął. Potrzeba było budować nowy, murowany. Poczęto się krzątać koło zbierania składek i dzięki nawoływaniu do ofiarności społeczeństwa przez biskupa Jana Gruszczyńskiego, a nawet samego legata papieskiego, którzy odpustami zachęcali publiczność do składania datków na budowę - po dziesięciu latach stanął w 1474 roku szpital studencki przy szpitalu św. Ducha. Odtąd już biedni, a chorzy studenci mogli tam znaleźć pomieszczenie. Szpital ten nosił miano św. Rocha i miał swoją kaplicę.
Kto stał na czele szpitala? Zawsze jakiś ksiądz, a ten miał do pomocy matkę szpitalną lub gospodarza.
Obok nich spotykany tylko kucharkę szpitalną albo dziada, "dla wysługi chorym y co z koszem po chleb chodzieł". To już jest cała czeladź szpitala żakowskiego.
Chorych bywało w szpitalu rozmaicie. Czasem tylko szesnastu, czasem jednak podwaja się ta liczba. Wikt studentów przebywających na leczeniu był dobry. Z reguły żywność zakupywano na cały tydzień i tylko czasem, gdy któryś ze studentów był zbyt słaby, nie mógł jeść zwykłej strawy, dokupywano wtedy w ciągu tygodnia coś innego. Zwykłą strawą dzienną było mięso, "grucza z olejem" (kasza) i chleb. Z jarzyn jedzono też czasem i kapustę, ale nową "zieloną", a także i rzepę. Na święta Bożego Narodzenia robiono większe zakupy. W Wilię oprócz mięsa przyprawionego rozmaitymi korzeniami przygotowywano także skopowinę popijając przy tym piwem i winem. Napoju tego w tym dniu bynajmniej chorym nie żałowano. W ogóle troszczono się bardzo o chorą młodzież.
Nie zawsze jednak pomogła troskliwa opieka matki szpitalnej. Mimo starań nieraz schorzały student rozstał się z tym światem. Ciało zmarłego powierzano grabarzowi szpitalnemu, który za wykopanie dołu umarłemu otrzymywał 6 groszy. Smutny był koniec takiego biedaka. Nikt nie towarzyszył jego pogrzebowi. Grabarz wziął ziało, może tylko owinięte w słomę, skoro trumna przedstawiała większy wydatek, i sam zniósł je do grobu, za co otrzymywał nagrody osobno 1 grosz.
Źródło: Jan Ptaśnik - Życie żaków krakowskich, Wiedza Powszechna 1957
No to teraz pytanka:
CO OBECNIE MIEŚCI SIĘ W DAWNYM SZPITALU SCHOLARÓW?
JAK SIĘ TEN DOM NAZYWA?
Na zdjęciu fragment podwórka. I teraz największa zagadka: CO MOŻNA ZOBACZYĆ - ZAGLĄDAJĄC PRZEZ OGRODZENIE - NA TYMŻE WŁAŚNIE PODWÓRKU?
I oznajmiam, że mam serdecznie dość niemieckiego o ósmej rano i chyba rzucę tę robotę!
A ta SKOPOWINA... też nie chę wiedzieć, co to jest!