Jak to wdzięcznie określił Vollyy: łepetyna. Nie ma że wyjazd (w końcu zawsze przez miesiąc co najmniej zapowiadany), nie ma że choroba - kiedyś nadejdzie ten dzień, ta chwila, gdy zmoże mnie wylew, paraliż lewej strony ciała lub zwykłe wpadnięcie pod tramwaj, ale to jeszcze nie dziś - dziś tylko i wyłącznie ŁEPETYNA.
Znaczy wczoraj.
Derechcja przy tej okazji wyznała, że jego w życiu nie bolała głowa.
Matko, jak ja tego nie rozumiem.
Dlaczego ja za miliony, a miliony nic.
Ale wykorzystałam jego współczucie i zahaczyłam go w kwestii, czy nie dostał PRZYPADKIEM katalogu wystawy żydowskiej z Międzynarodowego Centrum Kultury, to bym sobie coś skserowała, bo wiecie, Derechcje dostają takie rzeczy, zupełnie im niepotrzebne, a mnie przyda się przecież bardzo :) bo oszczędzamy, tak? a katalog kosztuje 56 zł, tak? no, to Derechcja dostała i poszuka i mi da :) a ja tymczasem polecam wszystkim z Krakowa, którzy wystawy nie widzieli - biegiem marsz, bo przedłużona do 11-go listopada bodajże. Tytuł:
Świat przed katastrofą. Żydzi krakowscy w dwudziestoleciu międzywojennym
Zobaczcie sami, jak ładnie zaaranżowana: www.mck.krakow.pl => klikać na Obejrzyj wystawę.
No.
Tyle ogłoszeń parafialnych. Miało być jeszcze jedno, bo wczoraj wybierałam się na otwarcie nowej wystawy w Muzeum Katedralnym, no ale zeżarło :(
Jestem wycieńczona (w końcu nic nie jadłam od poniedziałku wieczór) i w ogóle. Wycieńczona jak biedny student na przednówku.
Nadjam się upominała o stypendia dla żaków. Stypendiów jako takich nie było, ale biedny student mógł łatwo znaleźć w samej Akademii zatrudnienie i zarobek.
Bowiem:
- posady nauczycielskie przy szkołach parafialnych obsadzano właśnie studentami uniwersyteckimi
A przy każdej szkole takich posad było kilka: potrzebny był i rektor szkoły (czyli właściwy nauczyciel) i jego pomocnik i zastępca, dalej nauczyciel śpiewu (czyli kantor), a czasem nauczyciel kaligrafii i stylistyki.
- niemałą pomocą dla ubogich studentów było udzielanie lekcji
Bogatsi mieszczanie krakowscy brali do swych synów ubogich uczniów uniwersytetu. Zwali się oni pedagogami lub preceptorami i mieszkali stale w domu swego chlebodawcy. Byli też pedagodzy, dodani na stróżów moralności i preceptorów w naukach synom bogatych rodziców, którzy nie chcieli oddawać dzieci do bursy. Otóż takim paniczom pozwalał rektor mieszkać prywatnie, ale obowiązani byli mieć jakiegoś nauczyciela jako pomocnika w naukach i kierownika obyczajów. W nagrodę miał pedagog mieszkanie, wikt i jeszcze zapewne jakieś wynagrodzenie. Zależało to zresztą od zamożności tego, czyim był preceptorem.
Były też inne sposoby zarobkowania. Wielce pomoce były osobiste zdolności. Dobrze się powodziło takiemu, co posiadał jakąś sztukę, kto na przykład umiał grać na jakimś instrumencie. Szczególnie ulubiona była gra na cytrze - za udzielanie lekcji gry można było zarobić parę florenów.
Daleko jednak popłatniejsza była umiejętność malowania miniatur. Można ją było wyzyskać praktycznie sporządzając miniatury do książek, ale także zarobić poprzez nauczanie jej innych.
To były takie szlachetniejsze sposoby zarobkowania. Ale dla studenta w XV i XVI wieku żadna praca nie była pogardy godna. Byli służącymi - zarówno wobec profesorów jak i zamożniejszych kolegów. Zarabiali na chleb rzemiosłem, naprawiali odzież, służyli za gońców, a nawet spełniali wstrętną funkcję grabarzy... Można ich było takze zobaczyć za szynkwasem jako kelnerów.
No i na koniec zwolnienie z opłat egzaminacyjnych. Ubodzy studenci mogli być uwolnieni na własną prośbę od części lub całości takiej opłaty. Składała się ona z 2 części: jedna szła dla profesora, druga dla uniwersytetu. I żak był zwalniany z opłaty profesorskiej. Jeśli zaś był baaaardzo ubogi, uniwersytet mógł mu skredytować swoją część, pozwalając zapłacić wtedy, "gdy się mu tłuściejsza fortuna uśmiechnie".
Źródło: Jan Ptaśnik - Życie żaków krakowskich, Wiedza Powszechna 1957
A teraz takie zagadki:
CO SIĘ DZIAŁO Z CHORYM STUDENTEM?
GDZIE GO UMIESZCZANO, KTO SIĘ NIM OPIEKOWAŁ?
Tuptusia85, Tomasz, Farfallapl, Nomaderro - kryształowe, Hucianka - Sędziwój :)