Ale numer. Przez Mozillę najmniejszego problemu z zalogowaniem się. Jak to czasami najprostsze rozwiązania są najlepsze :)
Aż zgłupiałam, gdy mi się udało wejść...
Doznałam też uszczerbku na zdrowiu wczoraj. No bo tak - zbliża się 6 listopada - [b]CO TO ZA ROCZNICA JEST?[/b] - potrzebuję zdjęcia z Collegiium Novum - więc w drodze do pracy wstąpiłam i wyspindrałam się na najwyższą kondygnację. Tu uznałam, że najlepsze zdjęcie będzie przez takie tam dziury w balustradzie. No to przykucnęłam.
Ha! Jakby ogień w lewej nodze!
Ale się żwawo poderwałam!
No ale po chwili przeszło, więc ruszam w dół... a tu na pierwszym schodku ŁAAAAAAA ogień w udzie znowu!
Dobrze, że windę zainstalowali... to do windy w POZIOMIE się przemieściłam - bo w poziomie OK, tylko PION szwankował - ale winda zjeżdża na tzw. wysoki parter, a stamtąd trzeba jeszcze zejść parę schodków.
Spróbowałam pierwszy - ogień! Fajnie tak, poczułam wreszcie, co te staruszki mają, gdy tak stałam oparta o filar i ani dudu! W końcu bokiem zlazłam, przyszłam do pracy, gdzie akuratnie zaraz nawiedziła mnie jedna tancerka. I mówi:
- [i]Aaa, to ja wiem, ja to znam doskonale, raz na miesiąc miewam... To ten mięsień przymocowany jest do kolana takimi tam, które pękły... no, można smarować maścią, nic nie pomoże, ale zawsze będzie wrażenie, że coś się robi... przejdzie po jednym dniu albo po tygodniu... zależy ile tego poszło...[/i]
Hę???
Profilaktycznie nie wchodziłam na górę w robocie i SAMO przeszło. Przybywszy wieczorem do dom, wlazłam na swój parter zapomniawszy zupełnie o PĘKNIĘTYCH TAKICH TAM.
No.
Szybko mi się zregenerowały.
A dziś o pogrzebach w starym Krakowie. Ale nie bardzo bardzo starym, tylko takim z książki Eleonory z Cerchów Gajzlerowej [b]Tamten Kraków, tamta Krynica[/b] - z wieku pary i elektryczności :)
[...] Zawsze się mówiło, że jak mało które miasto Kraków potrafi wspaniale żegnać swych wybitnych obywateli znajdujących się już w stanie spoczynku wiecznego. Wcale nie mam zamiaru prezentować paradnych pogrzebów ludzi wielkich, znanych, zasłużonych - te już niejednokrotnie opisywano. Chodzi mi o te codzienne, zwyczajne, mieszczańskie - zamożniejsze i uboższe. Niegdyś były to makabryczne ceremonie, z którymi spotkać mogliśmy się każdego dnia, wyszedłszy na miasto.
Pogrzeby biedniejszych wyruszały wprost z "domu przedpogrzebowego" na cmentarzu. Wszystkie inne - z domu żałoby, bez względu na to, czy umarły chorował na chorobę zakaźną, czy nie.
Mieszkania przeważnie były kilkupokojowe. Jeden pokój więc przeznaczało się na świetlicę żałobną. Zawiadomiony zakład pogrzebowy wysyłał swego przedstawiciela, który z rodziną omawiał cały przebieg ceremonii, układano program i rodzaj dekoracji - oczywiście w zależności od warunków materialnych.
Rodzinę od chwili zawarcia umowy nic już nie obchodziło. Domownicy przenosili się do dalszych pokoi, a [i]ukochanego nieboszczyka[/i] lokowano w pomieszczeniu najbliżej schodów. Miało to swój cel.
Przez trzy dni odwiedzali go i żegnali znajomi i nieznajomi - szły istne procesje amatorów tego rodzaju wzruszeń, a drzwi wejściowe do mieszkania zostawiano uchylone, by każdy mógł wejść z całą swobodą.
Świetlica żałobna wybita kirem, katafalk na środku, trumna obowiązkowo otwarta, kwiaty, świece. Jeżeli miało być bogato, to srebro i czerń w dekoracji, a jeżeli skromniej, to czerń i biel, a więc galony, frędzelki i inne ozdoby.
W otwartej bramie stał żałobnik w czarno-srebrnej liberii ze srebrnymi pagonami oraz w czarnym kapeluszu napoleońskim. W ręce trzymał czarną, wysoką laskę zakończoną srebrną kulą. Stał lub chodził "grobowym" krokiem z "grobową" miną.
Trzeciego dnia o wyznaczonej godzinie zbierało się sporo ludzi - krewnych i znajomych, a najwięcej gapiów. Zajeżdżał strojniejszy, rzeźbiony, lub skromny bez ozdób, karawan zaprzężony w kare konie z pióropuszami na głowach. Wynoszono wieńce, którymi obwieszano pojazd.
Czterech żałobników wynosiło trumnę, wsuwało do karawanu, brało do rąk zaświecone latarnie i strawało na czterech narożnikach pojazdu.
Ksiądz w czarnej kapie ozdobionej srebrem prowadził pogrzeb. Krzyż niesiono na samym przodzie. Za karawanem postępowała rodzina - kobiety w długich gęstych czarnych welonach na twarzach. Kondukt wolniusieńko przez całe miasto kierował się na cmentarz Rakowicki, Podgórski lub Salwatorski.
W pogrzebach wojskowych stosowano specjalny karawan - zamiast krzyża na wierzchu umocowana była zbroja z hełmem ze spuszczoną przyłbicą, na którym to hełmie chwiały się strusie pióra. Tego "rycerza" widać było z daleka.[...]
No a dziś?
[b]JAKIE TO JESZCZE MAMY CMENTARZE W KRAKOWIE?[/b]