Wyszłam z pracy z czarną tekturową teczką pod jedna pachą (a coś tam sobie podrukowałam) i z siatką w prawej ręce (zawierającą kurtkę przeciwdeszczową Córuni, Bóg wie dlaczego pałętającą się w biurowej szafie). Na ramieniu, jak zwykle, torebka.
Czekając na tramwaj zerknęłam na wystawę cukierni. No to wstąpiłam po BABECZKI. Siatka z napisem MICHALSCY powędrowała do prawej ręki, towarzyszyć kurtce.
Podjechałam trzy przystanki tramwajem do krawca, którego już nie było, pojechał na groby. Żona krawca pluła sobie w brodę, że w poniedziałek, gdy oddawałam spodnie do skrócenia, powiedziała, że mogę je odebrać we wtorek po pracy. Zapomniała, jaki to dzień i musiała czekać na mnie, przebierając nogami, bo przecież chce jechać NA GROBY. Siatka ze spodniami - do prawej ręki. Tak, kupiłam sobie spodnie w JODEŁKĘ!
Następny przystanek - KEFIREK. Dwie siatki. Pani w kasie tym razem mnie olała i sama musiałam je pakować. No to Wam powiem: nie było to najprostsze, zważywszy na barierki od alarmu, utrudniające dostęp do lady oraz TRZY SIATKI, CZARNĄ TECZKĘ, TOREBKĘ ZSUWAJACĄ SIĘ Z LEWEGO RAMIENIA i PODPISYWANIE WYDRUKU Z TERMINALU...
Na szczęście tramwaj przyjechał od razu i było wolne miejsce. Rozsiadłam się szeleszcząc na kolanach moimi PIĘCIOMA SIATKAMI. Jak Bonia dydy, Matka-Polka w czystej postaci. Nie było szans na wyciągnięcie z torebki Simenona.
A jak ja nie cierpię tych bab, szeleszczących w tramwaju siatami! Pomyśleć, że kiedyś było moją ambicją wracać z pracy wyłącznie z torebeczką...
Grunt, że dziś wolne. Wczoraj zadzwoniłam do faceta, który przygotowuje nam jedno zamówienie. Jak zwykle go nie było. dziewczyna, która odebrała, mówi:
- [i]Zadzwoń[/i] - taaa, podobno mam młody głos przez telefon - [i]jutro rano[/i].
????
Aaaaa, no tak. Niekoniecznie WSZĘDZIE na świecie 1 listopada to wolne :)
Na pewno [b]1 listopada 1893 roku o tej porze miał już wolne Mistrz Matejko[/b]. Najlepiej opisała to Maria Szypowska w biograficznej opowieści [b][i]Jan Matejko wszystkim znany[/i][/b].
Malował właśnie [i]Śluby Jana Kazimierza[/i].
Jeszcze w ciągu tygodnia był w Kaplicy Zygmuntowskiej, chodził po rusztowaniach, oglądał z bliska prace restauracyjne.
30 października w pracowni był bardzo zmieniony. [i]Chciał wyjść na schodki stojące koło obrazu, ale nie miał siły. Próbował, ręką się trzymał za poręcz, lecz wyjść nie zdołał[/i] - zapisał jego sekretarz Gorzkowski.
Dowlókł się do domu wśród coraz silniejszych bólów i nudności. Wezwany wieczorem lekarz dał mu jakieś uśmierzające proszki.
Matejko [i]uspokoił się, począł nawet z lekarzy żartować twierdząc, że niepotrzebnie chorych swych straszą, że jutro ma zamiar wstać z łóżka i pójdzie do swej pracowni malować dalej obrazy. Doktor bardzo się temu sprzeciwiał, ale na próżno. Po skończonej rozmowie, o godzinie dwunastej w nocy, chory z doktorem Surzyckim pożegnał się, mówiąc mu: "Do widzenia się jutro w pracowni!"[/i]
Nigdy już nie poszedł do pracowni.
31 pażdziernika rano zwołano konsylium - lekarze obawiali się krwotoku.
Niedługo krew z wnętrza żołądka zaczęła buchać ustami.
[i]Taki przedtem krzyk przeraźliwy, taki okropny z ust wydobywał się jego, że się patrzącym straszno robiło. Prawie się z tego na głowie włos jeżył. Trudno zapomnieć tego jęczenia. Krzyk był nadludzki, bo się zdawało, że z największego on gdzieś wychodził olbrzyma.[/i]
Walka słabego, schorowanego Matejki ze śmiercią pod sklepieniem malowanym w gwiazdy - to jakby walka bohaterów Homerowskich, których wrzask targał stuleciami - pisze Szypowska.
Obecna była przy tych śmiertelnych zmaganiach Teodora Matejkowa, znów pełna czułości i zmiażdżona rozpaczą, obecne były dzieci, rodzina, przyjaciele, lekarze. Nikt nie mógł pomóc.
Uchodziła krew, a z nią życie i siły. Zbliżał się dzień Wszystkich Świętych, którego [i]Matejko w uprzednich latach bał się, nie lubił go.[/i]
W nocy wezwano księdza z kościoła Mariackiego. Gorzkowski wezwał telegramem Serafińskich z Bochni.
[i]O godzinie około pierwszej w nocy Matejko z całym spokojem ducha wyspowiadał się, przyjął święte oleje, a potem do otaczających ze wzruszeniem powiedział: "Módlmy się za ojczyznę! Boże, błogosław dzieci![/i]
1 listopada 1893. [i]Ubraliśmy go w czamarkę, bo lubił ją wdziewać, i już tego samego dnia wieczorem w trumnie spoczywał.[/i]
Jeszcze wokół trumny zawichrzyły się, zawirowały różne sprawy. Magistrat chciał urządzić pogrzeb na swój koszt. Rodzina jednak stanowczo się sprzeciwiła, pomna słusznego rozżalenia Matejki na Radę.
Trzeba też było wybrać miejsce.
Pytanie gwoli formalności, bo NA PEWNO to wiecie:
[b]DLACZEGO W GRĘ NIE WCHODZIŁA SKAŁKA?[/b]
W końcu pochowano Matejkę na cmentarzu Rakowickim, choć marzył on o innym miejscu.
[b]JAKIM?[/b]
I cofając się trochę:
[b]JAKIE WYDARZENIE W PRACOWNI SPOWODOWAŁO ATAK?[/b]
[b]CO TO ZA NIEBO USIANE GWIAZDAMI, POD KTÓRYM MISTRZ UMIERAŁ?[/b]
[b]KIM BYŁA STASIA SERAFIŃSKA?[/b]