Nad wczorajszym dniem spuśćmy litościwą zasłonę miłosierdzia. Grunt, że żyję.
Za to przedwczoraj! Najpierw siurpryza na fabryce: Derechcja zamiast zabrać nas na obiad - puściła wolno do domu! Mało tego: w poniedziałek ustanowiła dyżur dla jednej osoby tylko! I tą osobą będzie TADAM! Sekretara! Los dał, los wziął, skoro cztery dni wolnego pod rząd (sprawa niebywała) - trzeba było mi jeden wyjąć z życiorysu. No ale ja NIE NARZEKAM, mam jeszcze trzy.
W związku z dziwnym faktem puszczenia luzem do domu o 14.00 - czułam się nieswojo, żeby tak do domu wracać, więc udałam się do kilku bibliotek na poszukiwania pewnych BARDZO mi potrzebnych książek, wydanych w latach 60-tych.
I cóż się dowiedziałam. Nie znajdę ich. W antykwariacie mogę se szukać. Bowiem zasady w bibliotekach są takie: książka ma żyć SIEDEM lat. Czasami taki egzemplarz jest bardzo dobrze zachowany i w ogóle, ale tu przychodzi Pani z Góry, zagląda do karty, a tam, że ostatnio wypożyczona w 1996 roku - to WON! Na makulaturę! Bez litości! Następuje wyrwanie strony tytułowej, siedemnastej i ostatniej (tych z pieczątką, książka z pieczątką nie może iść na makulaturę) i precz.
Ale jak by co, brak pieniędzy na zakupy. Zresztą nie o to chodzi w tym przypadku, bo te, których szukam, nie były wznowione, więc nie kupi się nowych. Pani w jednej z bibliotek, odwiedzonych przeze mnie w piątek, pamiętała jeszcze niedawno te książki na półkach...
Taaaaak, oczywiście, w Jagiellonce będą mieli... tylko idź sobie zwykły człowieku do Jagiellonki i pożycz...
Antykwariat zostaje... tylko że NAPRAWDĘ nie mogę mieć wszystkiego w domu!
Zwłaszcza, że zbliża się wielkimi krokami okres postanowień i rezolucji noworocznych i hłe hłe - postanawiam nie kupować książek! Dosyć tego dobrego! Zacznę od małego kroczku: policzę zakupy z tego roku i ustalę sobie limit. Jaki? To Wam powiem dopiero, jak policzę :)
A dzisiaj - skoro już jesteśmy przy Krupniczej 5 - to jeszcze tam chwilę zostańmy. Wspomniałam, że kamienica nosiła nazwę Pod Matką Boską - a to od umieszczonej na niej płaskorzeźby, widocznej po lewej stronie zdjęcia. Zaprojektował dom Karol Zaremba w 1889 roku.
A CO JESZCZE W KRAKOWIE WYBUDOWAŁ ZAREMBA?
Henryk Rodakowski zamieszkał tu w mieszkaniu, którego wykwintne i prawdziwie artystyczne urządzenie budziło zachwyt. Ściągnięty na starość do Krakowa malarz został tu przyjęty z honorami: artyści i przedstawiciele Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych złożyli mu adres hołdowniczy wydrukowany na pergaminie w Drukarni "Czasu", a oprawiony w pracowni Jahody w tekę ze skóry niebieskostalowego koloru.
Na okładce widniał napis z liter wyciętych w brązie: Rodakowskiemu - 1853-1893
Była to 40 rocznica przyznania mu złotego medalu w salonie paryskim. Pod tym sto podpisów najwybitniejszych polskich malarzy.
A' propos: GDZIE ZNAJDOWAŁA SIĘ PRACOWNIA JAHODY, A GDZIE JEST OBECNIE?
Po śmierci Matejki w tymże 1893 roku zaproponowano właśnie Rodakowskiemu objęcie funkcji dyrektora Szkoły Sztuk Pięknych. Ale - jak to w Krakowie - sprawa nominacji przedłużała się, aż malarz zmarł w grudniu 1894 roku.
KTO W KOŃCU ZOSTAŁ NASTĘPCĄ MATEJKUSA?
Po II wojnie światowej lokal w tym domu zajmowało Stowarzyszenie Opieki nad Oświęcimiem. Na parterze od 1955 do 1977 mieścił się natomiast pewien konsulat.
KTO ZNAJDZIE JAKI?
Nie pytam, kto pamięta :)
Co do ostatnich zagadek, zwycięzcami zostali Fotoedo, Tusienka i Wieszka. Zgodnie z przewidywaniami (czy ja prorok jaki) jedno pytanie zostało bez odpowiedzi. Dewizą Rodakowskiego było francuskie słowo doucement czyli łagodnie. Zgodnie z tą dewizą żył i odszedł.
Źródło: Władysław Bodnicki - Muzy na Krupniczej, Wydawnictwo Literackie 1982