Opowiadanie na rozgrzewkę przed napisaniem Karczmiennej Gawędy ;)
Koniec.
Dusza poznała mnie na rozprawie sądowej, po 25 dniach ogólnego poruszenia na Ćwiecie:
-"To on! To on!" - krzyczała jadowicie.
Baron znad zastawionego stołu poruszył powiekami. To spowodowało niemałe poruszenie na całej sali sądowej. Inkwizytor w długim, brązowym prochowcu zastukał laską sędziego. To nie uspokoiło motłochu zgromadzonego na rozprawie.
-"Hej ty!" - przekrzyczał gwar Inkwizytor - "BraĆ go" - Rozkazał straży.
I stało się, musiałem uciekaĆ. Wybiegłem z pałacu obijając się o erytrocyty, po czym wybiegłem na główny dziedziniec. Strażacy, którzy mnie gonili otworzyli ogień. Spalili piękne zasłony królowej w hallu i poparzyli kilka krwinek, jednak płomienie mnie nie dosięgły. Na szczęście. Na nieszczęście bramy były już zamknięte, a na dziedzińcu roiło się od straży pożarnej. Wyciągnąłem z kieszeni klamrę od biustonosza Stworzycielki. Rozpiąłem ją. Zamknąłem oczy. Słyszałem tylko wrzaski rozszarpywanych na strzępy ludzi. I wycie. "Cóż" - pomyślałem - "Tak to jest, jak się zadziera z Ragnarogkiem". Co z tego, że ucierpieli niewinni, jak wśród nich było może z 200 takich, przez których mogliby mnie torturowaĆ przez tydzień, a nawet jakbym przeżył, na co byłyby nikłe szanse, spotkało by mnie coś gorszego. Nie chciqałem skończyĆ jako bezmózgi (dosłownie) niewolnik Asertywy.
Po 12 sekundach otworzyłem oczy. Spinka była już zapięta. 12 sekund to za mało jak na wywołanie wielkiego Armagedonu, jednak w promieniu około 2 kilometrów ode mnie leżały tylko niewielkie szczątki rozszarpanych. Niektórzy jeszcze żyli, ale złe duchy i demony ujęły im to i owo. Spojrzałem na słońce - plamy na Nim mówiły wyrażnie: jeszcze 4 dni.
Stawiając spore kroki wśród gruzu i szczątków, wyszedłem z dziedzińca. Jakiś bardziej zawzięty demon uderzył głową w bramę - bo obok wyrwy były wyraźne ślady 3 rogów. Cóż, miasto Hearth i tak przestałoby istnieĆ za 4 dni, więc nic strasznego sie nie stało. ChoĆ mogłem policzyĆ tylko do 5-ciu...
Jak się po moim dłuższym spacerze okazało, ocalały w większości tylko obrzeża. Tam natknąłem się na sprawnego jeszcze konia. Wsiadłem i odjechałem w kierunku Anusuun, po Jaquesa. Tak, teraz nazywa się Jaques, kiedyś mówili na niego Stomachache, lub Gnilec. Nie wiem dlaczego Grasica mi to powiedziała zaledwie wczoraj.
Anusuun było wyludnione - ledwie garstka kaszlących ludzi tylko przechodziło w tę i we wtę. Wyglądali jak po długim pobycie w szpitalu na zaostrzonej diecie. Rzadkie włosy, żebra na wierzchu, pełno krost na twarzy.
Znalazłem go późnym wieczorem, zapitego w trzy dupy koło zakręconej butelki w barze w Anusuun. Wkoło niego wszystko było zepsute, nawet piwo zjejczało.
-"Wiesz " - powiedział nad ranem mrużąc oczy i rozglądając się za czymś nadającym się do picia - "Wczoraj popiliśmy i otworzyłem tę butelkę. Mówię ci, wszystko zaczęło gniĆ i psuĆ się, a ludzie po kilku minutach zaczynali pękaĆ i zalewaĆ sie ropą. A wszystko dlatego, że zakrętka spadła mi pod stół było ciemno..."
"Nie martw się. Grasica mówiła, że koniec ma nastąpiĆ za... 3 dni"
Mamy jeszcze 3 dni na odnalezienie pozostałej trójki. Fevera (Płomienia), Neoplei (Kansery) i Demencji (Deathmindy). Oni muszą zająĆ się ciałem, i tak jest słabe, ja zajmę się Duszą...
Piter ,Hopekiller (Hellgate)