Niech już będzie piątek popołudniu. O niczym tak bardzo nie marzę jak o piątku popołudniu...no może o jednej rzeczy, ale ona musi zaczekać. Zamiast uczyć się na sprawdziany, kartkówki i poniedziałkowe odpowiedzi ja siedzę i... poprawiam, kreślę, wyrzucam różne rzeczy z konspektu, przywracam je spowrotem i tak ciągle. Już nawet prawie skończyłam robić te 50 dyplomów. Oglądam kwiaty z dnia kobiet i myślę, że brakuje tam jednego, albo dwóch, ewentualnie siedmiu, ale bariera była nie do pokonania.
Czasem potrzebuje takiego chamskiego, niewychowanego aczkolwiek fajnego osobnika, który (chyba jako jedyny) potrafi mnie podnieść do pionu. Dziękuje mu za to z całej siły.
Czas leci a moja motywacja stale, równomiernie spada. Czasem tak bywa, nic już na to nie poradzę. Przede mną leży zeszyt i chemii, historii, polskiego, angielskiego i matematyki, a ja po prostu nie mam siły. Nie chce mieć siły.
Spadam i nie widzę dna. Nie spodziewałam się, że może być tak głęboko.
Wolne w rekolekcje mi się przyda, zdecydowanie.
Dziś? Bullet for My Valentine, ot tak. Zespół, którego nie słyszałam chyba dwa lata.
http://www.youtube.com/watch?v=DOX9l4Ys7NY
2+2=10