Ludzkość cierpi na najstraszliwszą chorobę - wieczny niedosyt miłości: kochania i bycia kochanym.
Usiadła na parapecie i przyglądała się otaczającemu ją światu. Z jej oczu poleciała maleńka łezka. W głębi duszy wiedziała, że to nie jest jej świat, ona tu nie pasuję. Jej zdaniem do szczęścia potrzebne jest jej tylko okno i 10 metrów w dół. Lecz w tym wszystkim brakowało jej odwagi. Bała się, że może żałować, a już nie będzie odwrotu. Zeszła z parapetu i sięgnęła z barku alkohol, miała nadzieję że jej to doda odwagi. Szklanka za szklanką i co raz bliżej do śmierci. Wzięła kartkę, długopis i zaczęła pisać. Przepraszała za wszystko próbując się wytłumaczyć, lecz nawet nie wiedziała jak. Położyła to na biurku i otworzyła okno. Czuła jak wiatr rozwiewa jej włosy i pozwala być wolną. Jedna chwila i czuję ulgę pochylając się w otchłań życia. Próbując złapać ostatni oddech poczuła jak pęka jej serce i tym samym wolność duszy. Już nic nie czuła, ani bólu, ani smutku, a przede wszystkim uczucia bezradności. Skończyła życie tu, a zaczęła tam.