hej ziomy.

dzisiaj się mogę pochwalić. cały dzień bez słodyczy, nawet nie zauważyłam, kiedy minął. cały dzień bez niczego, ani okruszka, ciasteczka, sereczka NIC!

nawet bilans mogę wam dać, a co!

ok. 12-13 (nie wiem, która to była...) śniadanie, pełna micha: płatki naturalne owsiane, jogurt naturalny, 2x małe gruszki, jabłko, cynamon.

ok. 16:30 winogrona

17:10 obiad. kotlet bez panierki, zapiekany z serem i pomidorami +frytki (mi też nie pasuje taki obiad, ale co zrobić, jak człowiek wraca głodny do domu, a tu siostra gotuje?) +buraczki i biała kapusta

21, kolacja: 1/2 tuńczyka z puszki w sosie własnym, kasza gryczana, kukurydza, duuużo buraczków.

i jeszcze aktywność. (nie, chodzenia po sklepach, nie zaliczam do aktywności haha!)

po raz pierwszy zrobiłam sobie plan ćwiczeń i trochę pozapisywałam. oczywiście było tego wszystkiego więcej, bo doszła jeszcze rozgrzewka, jakieś tam podskoki no i rozciąganie między ćwiczeniami. ale naliczyłam podstawę taką:

115 przysiadów (w tym 16 na jednej nodze i trochę z hantelkami z rękach)

80 pompek (różnych różnistych, zmodyfikowanych, prostrzych i trudniejszych. nie tylko klasyki)

135 brzuszków jw. różne style

110 ćwiczeń na nogi (zakroki +kegla i takie tam...)

doszłam dzisiaj do wniosku, że godzina ćwiczeń to jednak trochę za mało.

powinnam też ćwiczyć wcześniej, bo zawsze po treningu mam powera i nie chce iść spać-mno bo tyle żeczy do zrobienia- a przez cały dzień chodzę jak umarlak.

czy to wszystko? nie to nie wszystko. zrobiłam dzisiaj trening, mimo, że mam okres. w sumie drugi dzień, zwykle jest najgorszy. ale nawet nie było tak źle. pewnie dlatego, że już mam wysportowane ciało. tym samym udowodniłam sobie, że nie ma już powodów, dla których mogłabym sobie w jakiś dzień odpuścić.