Wczorajszy dzień był hardcorowy.
Pobudka o 4.
6-11 praca w mojej grupie. Potem okienko, na którym szykowałyśmy rzeczy na zebranie czyli jedno wielkie latanie po przedszkolu góra-dół...
13-17 nadgodziny w maluszkach.
17-18:30 zebranie z rodzicami....
Padałam na twarz.
Całe szczęście Mężuś się zlitował i przyjechał po mnie mimo iż do pracy mam 2.5km (4min tramwajem lub 30min spacerkiem) ale no wczoraj nie dałabym rady.
Kochany mój!
Właśnie takie drobne, drobniuteńkie gesty po cichu szepczą "KOCHAM CIĘ".
To jest właśnie piękne w MIŁOŚCI
Potem jeszcze pojechaliśmy do Kauflandu na małe zakupy i do rodziców na chwilkę.
Niestety skutkowało to tym, że nie mogłam się dziś dobudzić.
Jak zawsze wstaje z pierwszym dźwiękiem budzika (nawet jak jest to 2 czy 3 w nicy) tak dziś miałam z tym duży problem.
Dziś 11-16 więc jakoś chyba wytrzymam.
Chyba...
Całe szczęście dziś już środa.
Jutro 6-11 więc jeszcze przed południem będę w domku z Mężusiem i cały dzień dla nas.
Lubie te zmiany, choć wiążą się ze wstawaniem o 4.
Weekend?
Wreszcie jedziemy na wieś do Teściów.
4tyg tam nie byliśmy - a to stanowczo za długo.