Na pewno znasz takie noce, ten destrukcyjny moment
W którym każda myśl waży grubo ponad tonę.
hej. ostatnio jakoś nie miałam czasu ani chęci żeby cokolwiek tu dodawać. trochę się wydarzyło, świat przewraca mi się ciągle do góry nogami. czuje się jak chomik w kręcącej się kulce. nie mam ostatnio ochoty na nic. było tak dobrze, ale jak zawsze musiało się coś zjebać. wiem, że dosyć często mówię że mam dość, czuję się jak w jakimś uścisku ale zawsze staram się podnieśc i dalej iść z podniesioną głową. ale ile człowiek może wytrzymać. codzennie czuję się jakbym nosiła na barkach jakiś niewyobrażalny ciężar. ciągle pytam Boga dlaczego ja muszę ciągle cierpieć. chciałabym chociaż raz powiedzieć 'jestem w pełni szczęśliwa'. ale nie jest mi to chyba dane. staram się, staram się jak mogę nie zawodzić mamy, Krzysia, Moniki, psycholożki. oni tyle dla mnie zrobili, tyle abym wyszła z fobii, abym dała sobie ze wszystkim radę. mam ochotę iść do lasu i krzyczeć. krzyczeć z bólu. ale nie tego fizycznego, tylko psychicznego. zawsze w takich momentach tęsknię za babcią. minęło tyle lat, a ja jakoś nadal nie mogę się pogodzić z tym, że odeszłam. a nawet odczuwam, że im więcej czasu mija od jej śmierci tym bardziej mi do niej tęskno. za tatą też czasem tęsknię. tylko, że gdzieś w podświadomości zdaję sobie sprawę z tego, że tata nie koniecznie musiałby mnie przywitać z taką samą tęsknotą jaką ja odczuwam. ostatnio nawet zastanawiam się nad sensem życia. nie chodzi tu o Krzysia, bo to jedna z najwspanialszych osób jakie poznałam. chodzi po prostu o to, że czuję że zabrano mi wolność, miłość i wszelkie wartości jakie są w życiu ważne. czuję, że przez wszystkie rzeczy jakie w życiu przeżyłam i przeżywam mój umysł został spaczony. co z tego, że przez jakiś czas był spokój gdy mama rozstała się z tatą, skoro wtedy wkradła się fobia. teraz moje życie jest wypełnione smrodem alkoholu i awanturami o byle co. czy tak powinna wyglądać normalna rodzina? czy ojciec czekający na wyczekiwane dziecko może być takim cholernym pijakiem? nie wiem, ale odnoszę wrażenie że wszyscy wokół mnie są pierdolonymi aktorami. a ja nie mam ochoty dłużej grać w tym marnym teatrzyku. nie jestem jakąś pieprzoną kukiełką, która na każde zawołanie zrobi to co ktoś chce. a czy kiedykolwiek ktoś zapytał mnie jak ja się czuję? czy kiedykolwiek któs zauważył, że jestem smutna, rozbita? że rozpierdala mnie od środka? nie jestem workiem treningowym, na którym można wyładowywać wszystkie swoje emocje, bo ja też mam uczucia, też czuję, żyję, oddycham. jestem człowiekiem i mam prawo żyć w spokojnej i normalnej rodzinie. jeszcze na dodatek dowiedziałam się dzisiaj, że wszystkie moje szkolne starania, to że próbuję nadrabiać oceny i latam od nauczyciela do nauczyciela są na marne. bo i tak mam przypiętą łatkę wagarowiczki i nic tego nie zmieni, niestety. nie było mnie w szkole tydzień, mama była dziś w szkole i kochana wychowawczyni z pedagog chcą mnie odwiedzić, bo ja przecież wagaruję, jestem pierdolonym nieukiem i nie zdam. możecie wszyscy od razu spisać mnie na straty. po co komukolwiek ktoś taki jak ja? przecież jestem leniwą, nieodpowiedzialną wagarowiczką, którą nic nie obchodzi i ma na wszystko wyjebane. każdy każdego ocenia po okładce. najpierw mnie dobrze poznacie zanim ocenicie, bo zmieniłam się. mam dość ciągłego dostawania kopa w tyłek, bo ileż można. no ile można ja się pytam do cholery?! na dzień dzisiejszy mam tylko jedną prośbę do Boga ( o ile On wgl istnieje, bo zaczynam wątpić ) abyśmy się tam wreszcie przeprowadziły, aby mama zobaczyła że to będzie dla mnie dobre, a dla niej również. tylko o to proszę..