Ona nie jest nieszczęśliwie zakochana. Ona jest torturowana uczuciem, wyrywa włosy z rozpaczy, głos jej cichnie, by po chwili wydać głośny lament. Ona już nie ma łez, pozostaje jej tylko łamiący się głos. Nie śpi, szaleje, przerywa letnie, łąkowe rozleniwienie, rozrywa swoim lamentem bajeczną aurę. Potyka się o równą powierzchnię, o miękką trawę. Jej Miłość już nigdy jej nie usłyszy, nie zwróci uwagi. Nie potraktował jej serio, a ona oddała mu serce. Pękło. Za każdym razem, gdy widzi ich oboje - pęka od nowa. Rozrywa się na milion kawałków. Nieustannie krwawi i nigdy się nie zabliźnia. Jej serce to wieczna żywa rana. Ona oślepła z tego nieszczęścia. Nie widzi nic dookoła. Wie, że nawet, jeśli by go wybłagała o powrót, to będzie to najgorszy czas jej życia. Wypełniony wieczną niepewnością i strachem, że znów to zrobi. Żalem i goryczą, że już raz to zrobił, zrezygnował z niej. Podwójne cierpienie. Zabicie go odda pewną satysfakcję - odbierze mu wszystko, lecz ona będzie potrójnie cierpieć.
Chce umrzeć, bo nie jest w stanie znieść siebie w tej sytuacji.
Nie może nic zrobić, jest bezradna.
Gdyby tylko ją był opuścił umierając! - cierpiałaby, lecz bez tej goryczy zdrady i odepchnięcia!