Uwielbiam te czasy, kiedy zbytnio nie przejmowałem się niczym tylko jednym. Zero problemów, zero kontaktów. Nic, jedna wielka nicość. Nie można tego powiedzieć teraz, niestety kurwa nie. Wszystko się zmieniło. Nie które na lepsze, a nie które na złe. Czasami rozważam, czy warto kontynuować swój żywot wsród tego popierdolonego świata. Może tam po drugiej stronie było by łatwiej. Bo jaka jest Analogia życia ?
Urodzić się, pójśc do szkoły, pójść na studia a potem do pracy. Dlaczego jestem wolny w wieku od urodzenia do przedszkola ? Potem muszę czekać do zasranej emerytury na kolejną "wolność" za pierdolone marne grosze. A co jeśli chciałbym być wolny ? Nie będę chodził do szkoły, brak studiów, pracy. Potem na starość kompletny brak niczego. Zostaliśmy stworzeni do rozmnażania jak pierdolone zwierzę hodowlane żeby zapewnić dobronyt piepszonej "WYŻSZEJ" klasie społęcznej która nami maniupulje jak jej się podoba. Czemu kurwa nikt nie może być równy ? Każdy obywatel jak brat bratu, zero podziałów. Jedna miłośc brat. Dlaczego jesteśmy piepszonymi ludźmi systemu ? No kurwa dlaczego ? Nienawidzę siebie za to kim jestem i nienawidzę kurwa całego tego popierdolonego świata za to jakim jest i będzie. Bo tego niestety nic nie zmieni, bo jesteśmy jebanymi pomiotami którzy dają sie ruchać w dupę :)
To tyle na temat moich pojebanych wewnętrznych rozterek.
W życiu prywatnym też mi się nie układa. Dlaczego ? To samo co zawsze. Definitywny brak zapotrzebowania, oraz przywiązanie do systemu. Ludzie mnie nienawidzą a ja o tym wiem, w pewnym sensie mnie to cieszy, sprawia popierdoloną satysfakcję. Kocham to. Ale kurwa przeszkadza. Czasami mam myśli, żeby gdzieś pójść i nie wrócić, takkkkk spierdolić i ucieć. Nikt by się nie odezwał, większość w głębi serca wiedziałaby, że stało się dobrze, bo po co nam kolejny zjeb w systemie heh.
Chciałbym się położyć i usnąć. Ale usnąć tak mocno żeby już nie wstać i pogrążyć się we własnym utopijnym świecie.
Nie Ja.