Z jednej strony idziesz na imprezę - urodziny, jakich było do tej pory już bardzo wiele - i widzisz same młodsze od siebie. Nie pozostaje ci już nic tylko siedzieć, pić i zastanawiać się, kiedy to się stało, że nagle nie masz już piętnastu lat i jesteś ni z tego, ni z owego, najstarsza w towarzystwie.
Z drugiej strony idziesz na imprezę - urodziny, jakich było do tej pory już bardzo wiele - i myślisz, jakie by tu szpilki ubrać. I to jest właściwie twój jedyny problem. Co na siebie założyć.
Przyzwyczaiłam się już do tego, że gdziekolwiek nie pójdę, tam jestem najmłodsza. Bo i fach taki, że wszyscy starsi, i przyjaciele starsi, i chłopak też. W krótkim czasie jednak się to zmieniło i wcale nie jest regułą. Powoli otrząsam się z piątkowego szoku imprezowego, kiedy to czułam się naprawdę jak jakaś stara wyjadaczka. Młodość kończy się tam, gdzie zaczynają się problemy poważniejsze od tych, co na siebie założyć. To jeszcze czas. Na szczęście.