Zagniezdza sie we mnie cos niewytłumaczalnego. Nienawisc? zbyt mocne słowo. W głowie nadmierna ilość pomysłow, czesto, nawet az za czesto głupich, moze zbyt pochopnych, ale czuje ze tylko one mogłyby dac mi w tej chiwli ukojenie. Tak jak ten ostatni, piatkowy. Przemyslany, ale szczeniacki po którym mogło sie wiele wydarzyc niekoniecznie dobrego. Ale pomogl bardziej niz lezac na skorzanej kozetce u milego pana psychologa. Pokazal to, czego wczesniej nie umialam albo nie moglam zauwazyc.
Co przytłacza najabardziej? Co wbija gwozdz najgłebiej? Niewiedza i bezradnosc. Niewiedza nadchodzacych dni, a bezradnosc kolei rzeczy jakie sie wydaza w najvblizszym czasie. Tego uczucia za nic w swiecie nie chcialam znac. Uczucia, kiedy wiem, ze ja juz nie moge zrobic nic, ze niestety jak zwykle moja bujna wyobraznia miala racje. Chyba za sens zycia obralam sobie ''cos'' co chyba nigdy nie istnialo i ze kara za to jeszcze na mnie czeka, a to co czuje teraz jest tylko namiastka lub kropla w morzu.
Ale musze sie do czegos przyznac. Wydaje sie mi, a raczej jestem juz tego prawie pewna ze powoli, malymi kroczkami wracam z daaalekiej podrozy. Zaczynam odnajdywac w sobie ta wiare ktora mnie opuscila. Wiare ze bedzie dobrze, ze wyjde z tego. Poraz kolejny. :)
Tylko w tym momencie jeszcze nie jest na to pora. Ale przyjdzie. Będe cierpliwa. To, ze teraz jest kiepsko, chwilami zle wcale nie przekresla tego, ze za kilka miesiecy bede sie z tego smiac w zywe oczy. Obrałam nowa taktyke. Wierze ze w koncu wyniki sie polepsza i tabletki zaczna dzialac. A swoja droga to juz przyzwyczailam sie do zlych wynikow :] Chcialabym jeszcze jednego. Chodzic jak cywilizowany czlowiek spac. Chcialabym przespac cala noc. Cale 8godzin. Spanie- pojecie wzgledne i dosc abstrakcyjne ostatnio. Kurwa, moze bym se w koncu poszla jednak spac?!! Albo nie. Wczesniej zawitam do apteki. Dawno tam nie bylam. Cale 5 dni.