Tak siedze i się zastanawiam.
Zastanawiam się nad tym, dlaczego tak niewiele ludzi mnie lubi.
Zastanawiam się nad tym, dlaczego tak dużo osób denerwuje.
Zastanawiam się dlaczego z większością nie mogę znaleźć wspólnego języka.
Zastanawiam się dlaczego jedni się mnie boją, a jedni nienawidzą.
Zastanawiam się dlaczego niektórzy patrzą na mnie sceptycznym okiem.
A niektórzy wierzą we mnie z całych sił.
Zastanawiam się dlaczego tak wiele ludzi mnie denerwuje.
Zastanawiam się: co jest ze mną do cholery nie tak?
I tak myśle i myśle i wymyśliłam jedną rzecz.
Że ja nie boje się prawdy. Jak bardzo by ona nie bolała,
WOLĘ usłyszeć NAJgorszą prawdę niż NAJlepsze kłamstwo.
A ludzie się jej po prostu boją. Każdy przejaw szczerości, traktują jak krytykę.
A to są dwie różne rzeczy. Za krytykę można się obrazić. Natomiast szczerość powinno się wziąć do serca.
Bo człowiek, który nam ją mówi, nie robi tego dlatego, żeby nam dogryźć. Ale byśmy zauważyli jak na prawdę żyjemy.
I nie interesuje mnie, że będzie wokół mnie 2 najlepszych przyjaciół, a reszta będzie omijać mnie szerokim łukiem. Ja mówię co myślę. Szczerze. Nie potrafię trzymać języka za zębami, bo ślina sama mi sie na język ciśnie. Dlaczego mam kłamać? Prawda jest najważniejsza. Jeżeli ludzie lubią żyć w kłamstwie. Lubią, gdy adorują ich fałszywi ludzie, prawiąc im komplementy tylko dlatego, że chcą obracać się w 'sławnym' towarzystwie.. Prosze uprzejmie. Ale ta bajka to nie dla mnie.