czeeeść!
bo tak sobie siedzę, i myślę o Was, moi drodzy, o mojej gimnazjalnej klasie, prawdopodobnie pod wpływem odbytych ostatnio kilku rozmów, przypadkowych i nieprzypadkowych, i myślę o tym wszystkim (teraz będzie rzewnie, melancholijnie i sentymentalnie) co razem przeżyliśmy,
o trzech latach wspólnego gimnazjum (albo 10 latach, albo 9 albo 2, nieważne),
o pisaniu egzaminu gimnazjalnego w sali pana Nobika i w sali od polskiego (ah, ten mój burczący brzuch),
o naszej wychowawczyni również,
o tym, jak puszczała nam film z Reese Witherspoon na temat romansowania z nauczycielami,
o wycieczce klasowej, na której nie było chłopców, ale za to była Marta Grochowalska, i byli inni chłopcy, którzy byli z liceum i byli fajni,
o przygotowaniu zakończenia roku dla klasy o rok starszej, co było bardzo fajne, mimo stresu i tremy,
o tych wszystkich karteczkach podczas lekcji, a nawet o specjalnych zeszytach do tego celu, i że to aż dziwne, że nauczyciele kochani nasi to tolerowali,
i o każdym nauczycielu z osobna, bo każdy był na swój sposób osobliwy, no i o tych bardziej osobliwych też, bo ich się lepiej pamięta, ale nie napiszę o jakich, bo ktoś tu wejdzie i będzie miał żal, że go nie opisałam,
o wszystkich kłótniach, podziałach, obrażeniach, płaczach i pogodzeniach,
o posiaduchach w łazience,
o różowym dniu, kiedy połowa z nas ubrana była w rażący różowy,
o naszych choinkach klasowych, z których jedna miała nawet imię,
o wszystkich aferach,
o zakończeniu roku i okropnej burzy,
o dniach po zakończeniu, kiedy nadal byliśmy razem,
i o obietnicach, ze nadal będziemy utrzymywać kontakt...
no właśnie, ekhym, ekhym.
co z tym kontaktem, cholera?
spotkajmy się!
bo wypadałoby, nie?
pozdro,
marian_ka