Zapraszam do poprzedniego wpisu, do nowej części opowiadania :)
Jestem aspołeczna. niespójna. Pragnę czegoś jednocześnie nic nie robiąc w tym kierunku. Taka postawa aż boli.
Taka jestem słaba. Nie chcę być wrażliwa, mam dość przejmowania się bzdurami i niszczenia tym pięknych chwil. Chcę żyć, a coś mnie blokuje, trzyma i nie puszcza.
Nigdy nie podejrzewałam, że kiedyś będę myślała o czyichś ramionach jak o źródle ukojenia.
Uważam, że biorę wszystko zbyt serio.
I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wiłam się na podłodze, płacząc. Teraz siedzę tu i wszystko wydaje mi się być takie bez znaczenia, tak bardzo obojętne.
Stan mojej psychiki gdzieś pomiędzy etapem naprawdę źle, a naprawdę bardzo źle. Zaczynam się śmiać, bo już naprawdę nie mam siły i jest mi wszystko jedno.
Najtrudniejsza jest Twoja nieobecność.
Nadal wierzę, że On jest mi przeznaczony, i nie ważne jak długo będę bez Niego cierpiała - poczekam.
Zapadła między nami cisza.W sumie tego się właśnie spodziewałam, bo przecież mną się można bawić i odkładać w kąt gdy nie będę już potrzebna, ale gdy Ci się będzie nudzić lub będziesz mieć jakiś problem, napisz koniecznie. Przecież jestem na tyle głupia, że zawsze będę i zawsze pomogę. W zamian oczywiście nie otrzymując ani grama wdzięczności.
To przykre zbyt przykre. To traktowanie mnie jakbym nic nie znaczyła dla tego świata. Jakbym była tylko jakimś marnym dodatkiem którego nikt na prawdę nie potrzebuje bo przecież znajdzie się jakiś bardziej wartościowszy.
Ci, którzy wywołują najpiękniejszy uśmiech, potrafią wywołać najgorsze łzy.
Czasem usiądę w pustym pokoju, włączę dobrą muzykę, zapalę świeczki. A wszystko to tylko po to, aby zacząć płakać. Czasem lepiej wypłakać to, co boli. Nie raz, nie dwa, nie tysiąc, a nawet milion. Ważne, żeby przeszło.