Obskurne ściany dworca echem odbijały pijane głosy tłoczących się tu ludzi. Wszystkie ławki przepełnione, jeszcze nic nie wiedzącymi o życiu, dziećmi, których oczy wręcz krzykiem prosiły o pomoc, by wyciągnąć je ze wszystkiego w co wpadły. Każda z tych osób miała tu odrębną, pełną błędów i nieprzemyślanych decyzji historię. Patrząc na nich można było stwierdzić jak bardzo świat potrafi być zły i niesprawiedliwy wystawiając ludzi na pastwę losu, który spycha na samo dno nie dając nawet możliwości, by jakoś z tego wyjść. Ty idąc między tymi tak różnymi od siebie opowieściami życia masz tylko jedno zadanie. Masz zrozumieć czego oczekujesz od samego siebie. Porozmawiaj z którymś z tych ludzi, ich słowa Ci pomogą.
Siedział obok niej na szkolnej przerwie. Mimo przenikającego cały korytarz hałasu mieli wrażenie, że otacza ich głucha cisza. Spojrzał na nią. Zauważył skupienie malujące się na jej twarzy i przez chwilę zastanawiał się o czym myśli. Wiedział, że jest smutna, chciał jej pomóc. Chciał po prostu ją objąć, przytulić. Wpleść palce w jej rozpuszczone, lekko potargane, czarne włosy. Bał się jej reakcji. Nawalił, wiedział to. Skrzywdził kogoś, kto w jego życiu był najważniejszy, kogoś kto w hierarchii wartości jego serca stał na pierwszym miejscu. Znów odwrócił głowę w jej stronę. Spojrzała na niego i choć przez chwilę widział na jej twarzy uśmiech wiedział, że nic się nie zmieniło. Jej oczy błyszczały w świetle wpadającym przez najbliższe okno, jakby zaraz miała się rozpłakać. Wstała i prawie bezszelestnie zniknęła z jego pola widzenia, nie z serca.
Ale nie puścisz mnie ani na chwilę? Obiecujesz?' pytałam siedząc obok Ciebie na rollercoaster'rze. 'Obiecuję' mocniej ścisnąłeś moją rękę. Poczułam jak kolejka rusza. Zamknęłam oczy jeszcze mocniej wciskając się w oparcie plastikowego krzesełka. 'Chyba się boję' powiedziałam lekko otwierając jedno oko. Wjeżdżaliśmy pod górę, która w tym momencie była dla mnie większa niż Mount Everest. Miałam wrażenie, że boję się za te wszystkie dzieci, które w tym samym czasie śmiały się w najlepsze. Paniczne dreszcze przeszły moje ciało, kiedy zauważyłam jak zabierasz swoją dłoń, ale przeszło mi kiedy poczułam jak mnie obejmujesz. 'Przestań. Nie zapominaj, że Ci obiecałem, że jak jestem obok to nic Ci nie grozi. I nie zwracaj uwagi na to, że to było tak dawno, ważne jest do końca życia' powiedziałeś, a ja uśmiechnęłam się wiedząc, że w jednej chwili z prędkością powietrza w przebitym baloniku uchodzi ze mnie cały strach.
Trzymałeś mnie w objęciach i powtarzałeś że wszystko się jakoś ułoży. Pierwszy raz w życiu zaczęłam wątpić w Twoje słowa. 'Zrozum, to już nigdy nie będzie to samo. Nie będzie Cię obok mnie, ja nie będę przy Tobie' łzy zakręciły się w moich oczach. Odsunąłeś mnie od siebie trzymając za ramiona i powiedziałeś szeptem 'Będzie jak dawniej. Obiecuję Ci. Zawsze już będziesz częścią mojego serca, wiesz?' pokiwałam głową twierdząco. 'Uśmiech. No już, uśmiechnij się' zacząłeś powtarzać. Otarłeś dłonią łzy spływające po moim policzku i znów mnie przytuliłeś. 'Przecież Cię kocham, pamiętaj' czułam jak wplatasz palce w moje włosy. Dobrze wiedziałeś jak bardzo to lubię. Czułam jak szybko bije Ci serce, biło nawet szybciej niż moje. Wiedziałam, że mówisz prawdę, byłam tego pewna. Przecież nigdy nie kłamałeś. Z drugiej strony czułam że coś we mnie pękło. Jakaś bariera, która za sobą oprócz pustki ma tylko strach po prostu wybuchła zostawiając mnie samą z mieszanką uczuć i brakiem Ciebie.
'Nie podnoś tak szybko, bo nie złapie wiatru' tłumaczyłeś już po raz tysięczny, a ja ze zdziwieniem podziwiałam, że po tylu próbach i wyjaśnieniach na czym to polega nie masz dość i wciąż od nowa ze spokojem powtarzasz o co chodzi. 'Spróbuj tak' powiedziałeś biorąc za rękę i unosząc ją w rytmie takim, jaki był do tego potrzebny. 'Już rozumiesz? Dasz radę?' zapytałeś, a ja bezskutecznie starałam się wyszukać w Twoim głosie nutę znudzenia. Pokiwałam głową. Odszedłeś trzymając w dłoni sznurek mocno przymocowany do naszego latawca. Usłyszałam jak krzyczysz, że mam już puścić, a ja zrobiłam to tak jak pokazywałeś i w końcu się udało. Wróciłeś podając mi sznurek. 'No w końcu, już myślałam, że nigdy nam nie wyjdzie!' krzyknęłam ze śmiechem. 'Ty wszystko niszczyłaś, nie miej pretensji do mnie!' ton Twojego głosu był jakiś dziwny. Spojrzałam na Ciebie, a Ty wybuchnąłeś głośnym śmiechem. 'Przecież żartuje, głupku. Gdybym musiał siedziałbym tu do jutra, żeby Cię nauczyć, sama wiesz!'
Będziesz kiedy odejdą inni? Kiedy wszystko wokół straci swój sens, a wszystkie kolory tak po prostu wyblakną? Kiedy nie będę potrafiła unieść ku górze kącików ust, a łzy będą na porządku dziennym? Kiedy życie będzie dla mnie za trudne? Nie zostawisz mnie nawet wtedy, gdy będę krzyczeć najgłośniej jak potrafię, że Cię nie potrzebuję, że chcę żebyś odszedł i mnie zostawił? Będziesz wiedział, że tak naprawdę kłamię i chcę powiedzieć Ci tylko 'zostań, proszę..' ? Będziesz wtedy obok? Obiecujesz?
Chcę kiedyś w nocy usiąść z Tobą na podwórku i patrzeć na fajerwerki. Uśmiechać się przy każdym kolejnym wystrzale tych sztucznych ogni trzymając Cię za rękę. Czuć jak mnie przytulasz i wiedzieć, że jest ktoś dzięki komu cały świat staje się inny, lepszy. Wiedzieć, że nie tylko kolorowe światełka rozbłyskające co chwilę na niebie kolorują moje, a właściwie nasze, życie.
Siedzę na trawie z kolanami podciągniętymi pod brodę i patrzę z radością na Ciebie. Puszczasz bańki mydlane - zawsze wiedziałeś jak bardzo to lubię. Odbija się w nich słońce nadając każdej z nich inne odcienie tysięcy kolorów. One są nawet lepsze niż tęcza! Śmiejesz się i krzyczysz, żebym przestała je zbijać, a ja mimo to cały czas dotykam je lekko palcami patrząc jak w jednej chwili pryskają. Siadasz obok mnie i mówisz, że teraz zamiana, że teraz ja puszczam bańki, a Ty je zbijasz. Wydmuchuję z płuc powietrze, które w jakiś, chyba magiczny sposób, robi ze zwykłego mydła ten niesamowity widok. 'Miałeś je zbijać!' krzyczę do Ciebie widząc, że nawet nie wyciągniesz ręki, by je zniszczyć. 'Po co?' pytasz patrząc mi w oczy. Widzę to, mimo skupienia, które cały czas poświęcone jest robieniu baniek. 'Dla frajdy.' odpowiadam po chwili. Przytulasz mnie ze śmiechem i szepczesz 'Ty jesteś moją frajdą, mała'
Obudziła się na szpitalnym korytarzu. Rozglądając się dookoła przypominała sobie dlaczego tu jest. Zdarzenia z poprzedniego dnia wolno, jakby w zwolnionym tempie odtwarzały się w jej głowie. Poszła na salę 217. Spał. Usiadła przy jego łóżku patrząc jak nierówno oddycha. Łzy napłynęły jej do oczu. 'To moja wina, przepraszam.' mówiła jakby do siebie. 'To ja powinnam teraz umierać, nie Ty. Przepraszam' otarła mokre od płaczu policzki. 'Przestań, przecież Cię kocham' usłyszała jego słaby i zmęczony głos. Wziął ją za rękę i znów zamknął oczy. 'Już zawsze będę Cię kochał.' zdążył powiedzieć zanim długa, ciągła linia pojawiła się na monitorze z przeraźliwym dźwiękiem odbijającym się echem wśród białych ścian.
Za kilka lat zaproszę Cię do siebie. Przyjdziesz i zobaczysz jak z uśmiechem Cię witam. Zrobię nam gorącą czekoladę zapowiadając długą noc na tarasie. Okryci kocem będziemy siedzieć patrząc w gwiazdy. Nie będziesz mówił, ja będę opowiadać. Powiem Ci o wszystkim. O tych rankach, kiedy wstając nie miałam żadnej motywacji do życia, o dniach, w których zmuszałam się do uśmiechu i potwierdzeniach, że jesteśmy znów jak kumple, o wieczorach, w których tylko Pezet był obok i nocach, których nie przespałam. Z uwagą będziesz słuchał jak bardzo byłeś ważny. Zaczniesz żałować, że tego nie widziałeś i może nawet przeprosisz. Z uśmiechem powiem, że już nie ma za co, i że chciałam tylko, żebyś wiedział. Upiję ostatni łyk czekolady i spojrzę Ci w oczy. Mam nadzieję, że zobaczę tam pustkę po tym co mogło być i samobójstwo, które popełniłeś odchodząc.
Dziś walentynki więc życzę szczęścia wszystkim zakochanym ;]:*