photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 9 GRUDNIA 2011

15.

nawet nie wiesz jak bardzo brakuje mi tego, że byłam najważniejszą dziewczyną w Twoim życiu. aż za bardzo.

 

nie poznasz mnie przy jednej czy dwóch herbatach. nie opowiem ci kto jest moim ulubionym pisarzem, ani nie zdradzę największej tajemnicy z dzieciństwa. nie rzucę ci się od tak w ramiona narzekając na pierwszą lepszą myśl jaka mi przyjdzie do głowy. nie zawładniesz moim sercem nawet po kilku kolejkach. serce należy do niego. mimo tego co wspólnie przeszliśmy, i mimo tego że my to już w pewnym stopniu przeszłość. historia, która na zawsze zapisała się gdzieś na dnie przynależąc już na zawsze tylko do niego. myślisz że jak spędziłam z nimi tyle czasu i obdarzyłam ich mianem ' najlepszych mord ' to wszystko im wybacze ? nie . kurwa , nie wszystko da sie wybaczyć nawet tym najlepszym , na psychice zostanie pare nie gojących sie blizn , a znajomość zaniknie jak dym z papierosa . żadne z nas nie wymaże z pamięci tego co było, to wszystko nigdy tak po prostu się nie skończy, bo dla siebie już zawsze w jakiś sposób będziemy wspomnieniem, może niejedynym z najlepszych ale na pewno ważniejszym od pozostałych.


Jestem jeszcze trochę zakochana resztkami bezsensownej miłości i jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy, kto nie może mnie zranić. Nareszcie przyda się na coś ten cały Internet. Trafiło na Ciebie. Czy mogę Ci o tym opowiedzieć?


Nie liczę na nic od Ciebie, od losu, od mojej rzeczywistości. Niektórzy z wiekiem albo ze wzrostem doświadczeń wyrastają z wiary w spełnienie ich własnych marzeń. I ja chyba powoli poddaję się temu procesowi. Nie, nie jest mi łatwo. Mogłabym powiedzieć, że jest to wręcz cholernie trudne. Gdy uświadamiam sobie, że światy stworzone w wyobraźni nie mają i nie będą mieć nigdy prawa bytu, ogarnia mnie bezsilność, bezsens i beznadzieja. Z tej bezsilności i wściekłości na postawione mi granice mam ochotę wrzeszczeć i gryźć własną poduszkę. Tylko... co mi to da? Mój bunt nic nie zmieni, nie sprawi, że świat zostanie przemeblowany tak, jakbym sobie tego życzyła. Jestem tylko rozkapryszoną dziewczynką, a Bóg... Bóg jest zbyt silny i stanowczy, by ulec moim błaganiom.
Więc milknę, by zachować resztki godności. Nie, nie przestanę marzyć. Być może teraz stanie się to bardziej bolesne, gdy już będę wiedzieć, że nie mam szans wcielić je w życie. Ale sama możliwość ich posiadania, karmienia się krótkim i ulotnym złudzeniem powinna mi wystarczyć.
A Ty... Ty mógłbyś czasem uśmiechnąć się do mnie. Tylko tyle.

 

Trochę lubię deszcz. Ale tylko wtedy, gdy spada na rozgrzaną słońcem ziemię po upalnym dniu. Przynosi orzeźwienie, oczyszcza nie tylko powietrze, ale także i moje własne myśli, odświeża je zanieczyszczone od żaru i mdłego ciepła. Tak cudownie jest, gdy można przytulić się do chłodnej szyby i spływających po niej kropel. Moje pragnienia wybiegają wtedy w stronę niezmierzonej przestrzeni. Dusza wyrywa się z ciała, by tańczyć, wirować wśród symfonii deszczu rozbijającego się o ciało. 
Deszcz, który pada nieustannie, nie dając nadziei na kolorowy wschód słońca, lepszy dzień, uśmiechający się świat, nie jest tak radosnym i oczyszczającym przeżyciem. Ale takie momenty, choć ponure tą szarością, która została po wypłukaniu kolorów tęczy przez łzy nieba,  także przydają się naszemu życiu. Do tych dni pasuje ciepła kołdra, pod którą można się skryć, gdy zimno ogarnia nie tylko ciało, ale i naszą duszę, parujące ciepłem czekoladowe cappuccino, książka opowiadająca jakąś wyjątkowo wzruszającą i refleksyjną historię, nie zawsze mającą szczęśliwe zakończenie i muzyka w tle: spokojna, melancholijna, szeptana . Z takim ekwipunkiem jakoś mogę wytrwać i choć może pogoda ducha zostanie mocno nadszarpnięta, nie będę żałować, że spędziłam te chwile w taki sposób. Postój jest potrzebny na każdej drodze, refleksja niezbędna, by nie zagubić siebie...

Słucham romantycznych, sentymentalnych i ckliwych piosenek o miłości, przepisuję zamieszkujące w porozrywanym zeszycie wiersze, przeglądając zdjęcia, wspominam utraconą przyjaźń, najpierw z wybuchami śmiechu na temat szczególnie zabawnej anegdoty, a potem gdy uświadamiam sobie, że tego nie ma, że być może tego tak naprawdę nigdy nie było, że nie ma już powrotu, śmiech milknie, oczy gasną. Cóż, jedna z wielu historii zakończyła się, bo przecież nic nie trwa wiecznie. Tylko dlaczego tak się skończyła? Nie wiem, nie pojmuję tego, nie mogę się z tym pogodzić, po raz kolejny strzelam focha na świat, na nią, na siebie. Może ja jestem po prostu złym człowiekiem? To by wiele wyjaśniało. Tyle rzeczy już spieprzyłam, tyle ważnych osób straciłam przez własny egoizm, głupotę albo po prostu marną, nudną osobowość. I cholernie boję się, że na tym nie koniec, że jestem już bardzo blisko, by zniszczyć coś ważnego, właściwie najważniejszego.
Kiedyś naprawdę zostanę całkiem sama...