Wróciłam z zasłużonych wakacji.
Były to nasze pierwsze, wspólne wczasy z Grzesiem.
Może nie wróciłam wypoczęta jak to sobie wyobrażałam , ale jestem szczęśliwa, bo zdobyłam szczyt Bieszczad- Tarnicę. Wędrówka w góry jest dobrym sprawdzianem samego siebie. Swoich wytrzymałości, kondycji i charakteru. Bardzo polubiłam chodzić po górskich szlakach. Kiedy człowiek po kilku godzinnej wspinaczce stoi na górze, otoczony połoninami to rozumie, że wynagrodzeniem jest oglądać piękno natury.
Niesamowitym uczuciem jest położyć się w połowie szlaku na trawie, zamknać oczy i nasłuchować ćwierkania przelatującego samotnie ptaka. Kiedy otwierasz oczy, widzisz po sam horyzont pasmo przepięknych, malowniczych wzniesień. I nie chcesz zejść...
Piękne Bieszczady, zapamiętam was na zawsze. Będę do was wracać, dla połonin, dla Ustrzyków i dla KSU.
Po Bieszczadach pojechaliśmy z Grzesiem do rodziców. Tam spędziliśmy wyjątkowo pracowicie czas, robiliśmy soki, nastawialiśmy wino ;)
Wracaliśmy w deszczową niedzielę. Desczowo-pechową niedziele. Mieliśmy tyle przygód po drodzę, że spokojnie moglibyśmy się z kimś podzielić ;D Tradycyjna pizza po drodze i spać.
W poniedziałek kolejnego dnia o godzinie 8 rano podeszłam do praktycznego egzaminu na prawo jazdy i ZDAŁAM, ZDAAAAŁAAAAAM :D Cieszę sie ogromnie, że mam to już za sobą. Teraz tylko czekać na dokument ;D
podsumowująć : szczęście, pełnia szczęścia, Bieszczady, winko i przetwory, prawko i pysiek może jeździć ;)
<3