Moja nietypowo grzeczna klasa. Cieszyć się i radować, bo tylko na tym zdjęciu jest grzeczna.
No to ten. Wigilia, Boże Narodzenie itp. były do dupy. To dlatego, że moja rodzina jest rozbita z każdej strony, a to święta typowo rodzinne. Po prostu smutne były, no. Ja jak co roku nie chciałam nic, więc do kieszeni powędrowało 720 zł (ta jak się chwali) i dwie torby słodyczy. Pierwszego dnia świąt byłam u taty. Poszliśmy z moimi siostrami na spacer i zwiedziliśmy taki fajny opuszczony budynek, który stał niedaleko. Może nawet kiedyś zrobię zdjęcia i wam pokażę. By the way chwalcie się w komentarzach prezentami :3 Wczoraj cieszyłam się jak głupia, przez godzinę skakałam i tańczyłam po całym domu. Dlaczego ? Ponieważ od następnego roku zmieniam gimnazjum i się przeprowadzam ! JARAM SIĘ, JARAM SIĘ, JARAM SIĘ !! Dzisiejszy dzień miałam spędzić z Victorią, ale zostałam wystawiona i olana...jak zawsze, nic nowego. Posiedziałam sobie w pokoju. Mam ostatnio strasznie dziwny nastrój. Myślę o rzeczach, które mi się nie przytrafiły nigdy, ale odczuwam emocje tak jakby to było moje życie. Myślę o ludziach, którzy są bici przez rodzinę, którzy mają problemy z nałogami. Możliwe, że sama się wciągnęłam w taki nastrój. Niedawno byłam...no było OK. Doceniałam to co mam, ale czasem trzeba trochę pobyć samemu, wyciszyć się i porozmyślać. Obejrzałam Salę Samobójców po raz kolejny. Zaraz pewnie obejrzę znów, albo wybiorę coś innego, ale też w takim stylu. Czytam opowiadania o cierpieniu, samookaleczaniu, problemach w życiu. Niektórzy mają na serio ciężko, albo potrafią tak realistycznie opowiadać. Przy niektórych zdaniach przechodziły mnie ciarki. Lubię to.
Artystyczna notka ? Dziś coś jeszcze innego. Opowiem wam o tym, co śniło mi się dwa dni temu. Aż się obudziłam z przerażeniem, ale często mi się takie sny przytrafiają.
Szkoła. Wchodzę do sali informatycznej, która znajduje się w znienawidzonej przeze mnie szkole. Była ona inna niż zazwyczaj. Sufit był bardzo wysoko, wewnątrz było strasznie zimno, a sala była ogromna. Ściany miały szary odcień, a gdzie nie gdzie na czarnej podłodze można było dostrzec czerwone kropelki krwi. Oczywiście się spóźniłam. Miałam na sobie ciemne jeansy, koszulkę z taką smutną buzią i przewiewny, czarny sweterek. Sweterek był zajebisty, chciałabym taki, ale wracając do tematu. Na ramieniu niosłam białą torbę Adidas. Jak wspominałam, sala była ogromna. Była tam cała moja klasa oraz nauczyciel mechatroniki. Wszyscy siedzieli w IDEALNYM okręgu. Co jest dziwne, bo moja klasa nigdy czegoś takiego nie potrafiła. Nauczyciel powiedział :
-Znowu się spóźniłaś.
-A to nowość. Przepraszam, zaspałam. - usiadłam między nim, a Hubertem, bo tylko tam było miejsce. IDEALNIE na środku tego koła leżała butelka. Nie było w tym nic dziwnego, tylko że ona była przedziurawiona wiertłem. Takim wiertłem jakie jest np.; w tej maszynce, co tak hałasuje i wkręca tym wiertłem gwoździe w ścianę. Mam nazwę tego czegoś na końcu języka. To wiertło było wbite w podłogę i sięgało aż do sufitu, który był w cholerę wysoko. Jakieś 20m. I pomiędzy sufitem, a podłogą przez to wiertło przechodziła butelka. Gdzieś na wysokości metra z tego wiertła wychodziły takie jakby kolejne wiertła, tym razem poziomo. Nie potrafię tego opisać, ale mam nadzieję, że zrozumiecie. Każdy nad głową miał te poziome wiertła, żeby móc kręcić butelką bez wchodzenia do koła. Gdy już usiadłam, ktoś z okręgu powiedział, że to taka zabawa. Każdy dostaje po kilka pytań po kolei. To było dziwne, bo butelka była zbędna, skoro każdy dostawał pytania po kolei, jak kto siedzi w kole.
-Jeszcze tylko ty nie byłaś pytana- znów ktoś powiedział, nie wiem kto, ale widziałam na twarzach wszystkich wredne uśmieszki, krzywe spojrzenia (w mojej szkole to nic nowego) i ten przerażający śmiech. Cały czas chodzi mi po głowie. Nagle każdy zaczął coś mówić, wokół mnie wirowały słowa każdego. Tak jakby z ich ust wychodziły słowa, które można dostrzec.
-Czemu się tniesz ? (Nie tnę się)
-Jak sobie radzisz z sytuacją w domu ? (Nie radzę...)
-Zabij się ! (Nie...).
-Jesteś nikim ! (...nie...)
-Grubasie, nikt Cię nie potrzebuje ! (...NIE !)
-Nie kłam, wiemy, że masz pełno blizn ! (Przestańcie proszę !) - łzy zaczęły napływać mi do oczu. Zabrzmiał dzwonek na przerwę. Wszyscy zaczęli wstawać i wychodzić, śmiejąc się przy tym ze mnie. Gdy nauczyciel wyganiał ich z klasy, ja odruchowo podwinęłam rękaw sweterka (ten sweterek był zajebisty) i włożyłam rękę do prawej kieszeni. Wyciągnęłam żyletkę. Nauczyciel odwrócił się, widział co chcę zrobić i powiedział :
-Wiktoria, dla nich nie warto. Nie krzywdź się jeszcze bardziej. -Spojrzałam jeszcze raz na żyletkę, nagle ona wyparowała w moich dłoniach.Informatyk także podciągnął rękaw. Zobaczyłam na jego przedramieniu blizny. Dziesiątki, setki, tysiące blizn.
-Nie powtarzaj tego samego błędu tyle razy ile ja. - Nie miałam pojęcia co powiedzieć. Spojrzałam na swoją dłoń. Blizny zaczęły znikać, tak jakby moje ciało się samo regenerowało. Moje przedramię było bez żadnej skazy. Chciałam zapytać się nauczyciela jak to możliwe, ale gdy spojrzałam w przed siebie, już go nie było. Wyparował tak jak tamta żyletka. Zostałam sama.
Czarno na białym, ponieważ skopiowałam to z innej strony, którą prowadzę. Pisanie tego od nowa zajęłoby za dużo czasu. Nie myślcie, że skopiowałam z internetu :P