"Aż wreszcie przyszedł 31 sierpnia i trzeba było się wybrać na dworzeć, do Wrocławia. Stamtąd Kuba miał pociąg do Warszawy, a dalej samolot do Stanów. Kiedy dotarli na miejsce, nie mogli wykrztusić słowa. Po kilku minutach Kuba odezwał się cicho:
- Będę do ciebie codziennie pisać.
- Gdybym miała Internet... Zbankrutujesz na znaczkach.
- Ale ty przyziemnie myślisz, straszna jesteś.
- Wejdę do walizki i pojadę z tobą. Zmieszczę się?
- Drobinko moja kochana - przytulił ją - jeszcze by się zmieściły dwie takie jak ty. Nawet nie wiesz, ile bym dał, żebyś jechała ze mną.
- No, ale ja stypendium nie dostałam. Na pewno się dużo nauczysz - nie płakała, bo tak mu obiecała. Wymagało to od niej dużo wysiłku.
- Kiedy do nas przyjedziesz?
- W maju.
Policzyła w myślach miesiące. Osiem. Byle się tylko nie poryczeć. Nie mogła, bo on był gotów jeszcze zostać. Czuła, że ciągle podświadomie się wahał.
- Obiecujesz, że będziesz o mnie codziennie myślała?
- Nie muszę obiecywać. Choćbym nawet bardzo chciała, nie mogłabym przestać.
- To może obiecaj, że jak wrócę, spędzimy ze sobą każdą możliwą chwilę.
- Kochanie... już marzę o tym momencie - wiedziała, że zaczyna się rozklejać, a to było niebezpieczne. - Spakowałeś wszystko?
Kiwnął głową.
- Tylko nie zacznij mi mówić po angielsku po powrocie.
- Kocham cię...
- ... a pociąg odjeżdża - odwróciła głowę. Nie mogła wypowiedzieć do niego tych dwóch prostych słów z taką łatwością jak on do niej. Kochała Kubę tak mocno, że coraz więcej kosztowało ją udawanie, że wszystko jest ok. Odprowadziła go do drzwi wagonu. Pocałował ją na pożegnanie, a ona wcisnęła mu do ręki ukochany, złoty pierścionek.
- Za każdym razem, jak na niego spojrzysz, pomyśl o mnie.
Popatrzył na nią ostatni raz i zniknął w tłumie. A ona została sama. Całkiem sama.
***
Zielono-szary pociąg odjeżdżał w dal. Padał lekki deszczyk, a mimo to było dosyć pogodnie. Oliwka trzymała ręce w kieszeni, miała wilgotne policzki. Była wpatrzona w jeden nieruchomy punkt. O czym myślała? W jej głowie roiło się od pytań, niepokojów. Nie była jednak roztrzęsiona. Nie płakała histerycznie. Tylko te łzy... jakoś tak same spływały jej po twarzy. Była cała mokra od deszczu, a mimo to nie ruszyła się z miejsca; ani na chwilkę. Po momencie zadumy odwróciła się jednak, poczuwszy dużą, ciepłą dłoń na ramieniu. Usłyszała miękki, głęboki głos Mateusza:
- Chodźmy, bo się przeziębisz. On wróci. Wróci na pewno. Nawet nie zauważysz, jak nadejdzie maj.
Otarła łzy. Już jej nie było tak strasznie źle."
ech... uwielbiam takie książki.
/ejj... 1000 raz dzisiaj
powiem Ci, że Cię kocham
;*