Uwielbiam to zdjęcie. Taka mała ja, je beztrosko kurczaczka z tatą. Zwyczajność tego zdjęcia jest uderzająca, w pozytywnym sensie ma się rozumieć.
Mama płacze w stołowym, z Mateuszem czaimy się w przedpokoju nie wiedząc co robic. Decytujemy. Idziemy do mamy i się do niej przytulamy chcąc choć trochę ją pocieszyć. Czasami mama odwzajemniała uściski i po prostu trwaliśmy w milczeniu. Zdarzało się i tak że mama nas prosiła żebyśmy wyszli i zostawili ją samą. Mówiła czule choć ze łzami w oczach, a gdy widząc ją w takim stanie nie chcieliśmy jej zostawiać pomimo próśb, po prostu zamykała się w pokoju a my z Mateuszem siedzieliśmy pod drzwiami nasłuchując. Odchodziliśmy dopiero gdy płacz ustawał i zapadała cisza.
Mama pracowała całymi dniami. Po szkole zawsze szliśmy do babci na obiad, lekcje odrabialiśmy albo u babci albo u mamy w pracy. Zawsze z Mateuszem jak mama kończyła prace szliśmy po nią i w trójkę wracaliśmy do domu. Kiedy mamie udało się skńczyć pracę trochę wcześniej niż zwykle siadaliśmy w stołowym na łóżku i nawzajem masowaliśmy sobie stopy. "Synuś, bardzo łądnie masujesz, ty chyba masz talent" mówiła mama a ja niedopieszczona po tych słowach zawsze uporczywie dopytywałam czy ja też ładnie masuję. Uwielbiałam te chwile, właśnie one sprawiły że to Mateusz i mama będą najważniejszymi osobami w moim życiu i nic tego nie zmieni. Pomimo że czasem ten tontakt jakby zanika, ale gdy przyjdzie chwila trwogi momęt gdy naprawdę potrzrebujemy wsparcia, okazuje się że znów liczymy się tylko my.