Prochowice Zamek...
Wizerunek artysty: T. Blatterbauer z lat 80-tych XIX stulecia.
Zamek Prochowice. Powstanie warowni
Zdarzyło się tak dawno, że nikt już dziś nie jest pewien jak to było naprawdę. Są tacy historycy, którzy mówią, że zamek w Prochowicach wzniesiony został przez Iko von Parchwitz, który był wiernym druhem księcia Bolesława Rogatki. Kto orientuje się w dziejach tej ziemi, ten wie, że mówię tu o XIII stuleciu. Wówczas jednak na tej sztucznej wyspie nie było możliwe znaleźć ani jednej cegły. Był to gród drewniany. Rogatka lubił to miejsce. Często tam przybywał, żeby spotkać się ze swoim przyjacielem, Iko. Rodzina Parchwitz jeszcze długo rezydowała w zamku prochowickim, bo w pierwszej połowie XIV stulecia, wnuk Iko, Stefan von Parchwitz rządził i na wyspie i w mieście pełną gębą. Jednak już kilkadziesiąt lat później, w drugiej połowie XIV stulecia potomek Stefana sprzedał ojcowiznę legnickim panom. Oni zaś już w 1400 roku odstąpili zamek rodzinie Zedlitzów, która gospodarzyła tam nieustannie aż do połowy XVI wieku. ]
Parchwitzowie za swoich rządów z drewnianego gródka zmienili zamek Prochowice w murowaną warownię, jednak dopiero Otto Starszy Zedlitz prawdziwie ją rozbudował i umocnił ku obronności. Wtedy też najprawdopodobniej wzniesiono wieżę zamkową, która do dziś istnieje. Wolnostojąca, potężna, z grubymi murami i wysoka na 30 metrów powołana została do funkcji stołpu. Miejsca ostatecznej obrony.
Prochowicki stołp
Kto nie wchodził na szczyt podobnej budowli, ten wiele stracił. Wszystko jest tam przemyślane tak, żeby wieża rzeczywiście była schronieniem. Najpierw drewniane schody, takie, które można bardzo szybko zdemontować. Dopiero wyżej kręte schody kamienne. Korytarz tak wąski, że z trudem idzie się ku górze z plecakiem. Stopa nie mieści się na stopniach. W korytarzu ciemno, ciasno, strasznie&
Można o tym opowiadać i pisać, jednak dopiero kiedy jest się w takim miejscu, człowiek pojmuje czym jest taka budowla. Tam po drodze są dwa poziomy. Izby niewielkie z wąskimi okienkami.
Jednak gdyby wróg jakowyś chciał się tam dostać, musiałby po tych schodach wchodzić pojedynczo. Taki uzbrojony rycerz w ciężkiej zbroi mógłby się nawet zaklinować w wąskim i krętym korytarzu, a kiedy już dotarłby do izby na końcu schodów, bez większych problemów zostałby zlikwidowany, ponieważ pozostawał bez nijakiego wsparcia. Wystarczyłaby jedna albo dwie uzbrojone osoby czekające na niego u wyjścia, aby pobawić go życia. Następny za nim doczekałby się podobnego losu. Tak to wszystko zostało zaplanowane, aby do miejsca schronienia się załogi fortu, na raz nie wlazło więcej niż jeden zbrojny. Na każdym szanującym się zamku, takie miejsce ostatecznej obrony budowane było najpierw, ponieważ czasy tego wymagały.